lofty /cz. 1/
Dodane przez ElminCrudo dnia 20.02.2010 10:36
mogłaby się obejść bez policzków
wystarczało czoło pochylone i zarys
brwi nad wtuloną w garść twarzą
sieć nitek niesfornych dwa worki
na własność dla pary powiek
mogłaby się obejść bez życiorysu
to tylko daty albo nią rozczarowania
zawsze można krócej bez pamiętania ulic
poprzestać na przepędzaniu
omijać ręce i zdania bo
nie ma o czym mówić
mogłaby nie być równie dobrze jak jest
nie wiedzieć że już kończy się fatum
zostaje przypadek
snuje się z nią ostatni wołacz
* * *
kiedyś chodziła obok muszli koncertowej
wiatr przynosił tarki skrzypiała jesień
liście tłumiły stąpanie po asfalcie
wstecz i dalej to za szlaki psich zwęszeń
za akacje i jarzębiny za dwa oczka stawów
za skansen w słomianych kapeluszach chat z bala
tu liczą się słupki schody do amfiteatru
estradowe dialogi z pomnikami przy ulicach
gdy mikrofon ustawia poziomy sektorów
kiedyś próbowała zrozumieć serie zamiarów
przekuwanych w czyny przetłumaczone teraz
na żart kuplet i echo kabaretowego zagłębia
* * *
życie jest i układa się zawsze
na kostkach deptaków unika widoków
sięga do wstydliwych głębi po grosz
szuka i znajduje wszystkie płycizny
niekiedy nadziewa metale palcami
w starych cegłach kruszeje serce
rośnie cena kafli i umiera zdun
ciągłość nie doszukuje się cholera wie czego
przenosi wygarbowaną skórą do wartości względnej
trzyma się szarego o ujemnej czułości i skręca
pod banki po szelest podobny do tasowania kart
składuje siły witalne w pustostanach bez zahamowań
pozwala się pilotować przed powszednie dni kanałami
tężeje w strukturach tynku na steropianowej płycie
bez żalu gubi baranki zalane strumieniem wybielidła
życie z natury jest przechodnie
archaicznie żuje pije spędza i odlicza
może puszczać z dymem albo w skarpetach
nie musi gdy nie chce pamiętać
nocy i dni ludzi bezdomnych octu i win
wesela bez przyczyny albo strachów
teraz wczorajszych i już do zatracenia
* * *
nie lubi skrzyżowań z taflami
zupełnie bez ceregieli przenosiły ją
w miejskie tła Świdnic czy Trzebnic
Świebodzinów Raw albo Łodzi ...
swoje kąty i dno z klapą miała w walizce
pełnej skierowań zezwoleń kart z opisami
z kopertą zaadresowaną do matki i ojca
gdzie na stałe bytowały jej sukienki
pytali gdzie ułoży sobie harmonogram
wyjść do pracy z rozpiską na reszty dni
co spakuje w samotnię Wrocławia Środy
Nowej Soli albo kawałek bliżej czy dalej
nie lubi skrzyżowań oczu i rąk
zakłopotanych ale wyciągniętych szybko
bo mogłaby zostać w swoim pokoju
* * *
przywiązała się do drapieżnego gołębia
w jednym z tych miejsc które każdy omija
gotuje grochówkę albo smaruje kromki
nie rozmawiają z głębi w lustrach
czy przez zawiłość podmiotu lirycznego
ludzie mówili dużo i chcieli uczenie
o wrodzonym poczuciu przynależności
o rodzinach lokalnie patriotycznych
nie wierzy w ich miłość na kawałku gruntu
bo nie rozumie różnic ocieplanych szalikami
w rzędach ławek przy stołach na taboretach
przywiązała się do drapieżnego gołębia
po prostu jest z nim w każdym z miejsc
niczego nie dzielą i dzielą wszystko
przez dwadzieścia dziewięć lat
malują pokój w dwóch odcieniach
a ludzie wciąż mówią tak bardzo uczenie
o ogromnej sile przyciągania w chemii
o tym że gwiazdy są fizyczne jak głaz
uwierzyłaby gdyby nie to coś między
gołębiami kamieniami niebem i łzą
przy gruzach fabryk na dachach loftów
* * *
wystarczy wdrapać się pod szklane daszysko
zobaczyć z góry obiekty w dalszej perspektywie
wypreparowane z ludzkich gron tłoczonych w ósemkach
z kłaczków wełny zaczepionych o mury Fabrycznej
bez kramów Owocowej i szczegółów sypialni z Ptasiej
uparcie łazi blisko ratusza obok kwiaciarek
obowiązkowo skręca pod wrota Wieży Głodowej
po kredki albo tylko dlatego by dotknąć farb
klamki z tej i z tamtej strony poczuć zapach
może oswoić się z myślą że tutaj zostanie
przy Kościele Św. Jadwigi wyciąga aparat
obejmuje szkieletor Drukarni maźnięty sprayem
na czarno jak nekrolog z puszki po schodkach
zadeptanych pod krzyżem w pryszczatej ościeżnicy
pod bokiem tymczasowego parkingu na bilet
pstryka Masarską z trumnami ale w kryształach
z dechami zamiast szyb w oknach krawca Romana
ściąga podwórko piątki z rozwieszonym praniem
od jedynej śródmiejskiej gruszy do drzwi komórki
wiatr czepia się kaleson wypłukanych w Arielu
na Drzewnej przekładaniec z kamieniczek i plomb
dziwna jedność przepychu z liszajami wilgoci
darte pierze i rzeźnia zawieszone pod telefonami
odbijają się w witrynach Pieczątek i Natury
a na rogu samik z mydłem z konfiturami po szewcu
właśnie stąd mogłaby się wspiąć na wzgórze
sączyć kawę w Palmiarni i słuchać opowieści
o tym co było jest i dosłownie za chwilę będzie
tak nowe że lepsze od lnu i tętniących tkalni
tak zaskakujące jak czary mary na hokus pokus
przekornie schodzi w dół po Astrę do Goplany
pod Nysę gdzie dłonie rozgrzewają się o struny
gdzie ludzie udają się na dach strącać sople
a gołębie na piechotę brną przez śnieg na spektakl
za uśmiech za złocisza za dwa teatry winne i zielone