Śmierć pod świecznikiem
Dodane przez jacekjozefczyk dnia 13.03.2010 15:52
Janos był chorowitym brzdącem - pół Rumunem,
pół jankesem. Po latach, na przekór mikrobom,
stał się pół - rybą słodkich akwenów. Nie wiedział
jeszcze, że wkrótce wcieli się, i to na dobre,

w coś z darwinowskich puzzli. Zanim to się stało,
nie schodził ze świecznika. Z uporem maniaka
stawał pośrodku. Łamał kolejne bariery,
aby powiedzieć jasno rogom przednim rdzenia:

Patrzcie, jesteście zdrowe. Razem wygraliśmy
z polio. Rodzinny browar warzył niezłe piwo.
Junior, nie degustując, stopniowo wiązał się
z celuloidem. Lubił czasem uderzyć w stół,

jak wtedy, gdy nożyce odpowiedziały: Stop!
skracająć zwój o nagość niezatapialnej Jane,
od lustra aż po samo dno. Coraz bliżej dna
był dawny heros. Widząc śniedź, zawarł przymierze

z ognistą wodą. Tracił pławność. Lamparci błam
wyrównał debet. Bilon miał zostać na czarną
godzinę. Przypłynęła. Umierał jak święty
turecki. Fan wawrzynu, zwierzaków, wolności;

pozostawił po sobie miliony klatek.