On by! Ho!
Dodane przez Małgorzata Gołąbek dnia 19.01.2011 21:25
Nie było tego jak utulić, chyba, żeby jej związać rękawy koszuli,
uciszyć dłonie z termoforem w miśki. Trzęsła się, pewna, że ktoś rąbie lód 
na dachu, lub że ona sama  dryfuje w inny wymiar, w pokoju gościnnym, 
w pół do trzeciej nad ranem. Cry mara. 
Lód jęczał a dach zrzucał balast. 
przyniosłam jej śpiwór, gdy pękało szkło:
fiolet paznokci kontrastował przykro
z fotką, jej bielą; weszła w śnieg i blask, 
przed uwolnioną właśnie od ochłapu mięsa rękę 
i uśmiech zakutanej w futra, między nią a to, 
co chciała wydrapać z oczu i warg kobiety
- to on zwinął namiot, 
gwiżdże na odwrót, on popycha sanie,
gdyby szukała głębiej, złapałaby cień, osłaniający jej oczy od słońca -
i zaraz, że to się źle skończy, 
widziała wyraźnie: szlak Oetesa 
i jak ktoś nim szedł; i dlaczego tamta śmieje się, 
na planie, tak przepalonym śmiercią? 
Wyrwałam jej fotkę.
Zaprzęg. dla nas jedynie ażur, wcięty w biel;
to, co naprawdę jest, co było nimi, 
pociągnęło za biegun: szepty, śmiech, chrzęst śniegu, 
zaklęcia, świst w oskrzelach 
- cały ten wokal, prowadzący lead, który nigdy nie milknie, 
niekończąca się koda, 
niesiona przez husky, między gwiazdy i niedźwiedzie.