A LASY WIECZNIE ŚPIEWAJĄ II
Dodane przez Maryla Stelmach dnia 16.06.2011 12:18
kiedy dwadzieścia pięć lat temu zamieszkałam na wrocławskim osiedlu
patrzyłam z przerażeniem na metaliczne drzewo pośród betonowych bloków
przez okna wdzierała się gwar i hałas nie milknącego miasta
zapach spalin czuć było najbardziej latem
tramwaje pędziły po szynach mostem trzebnickim kołysząc się na zakolach torów
wlatywały rozkrzyczane na cicho drzemiące osiedle polanka
wyrywały ze snu zaspane bloki ludzi i psy pośpiesznie wyprowadzane na spacer
aby nie zwariować całymi dniami wybiegałam na balkon
był to mój jedyny pas ratunkowy chroniący mnie przed uschnięciem z tęsknoty
za domem rodzinnym kochanym lasem i śpiewem słowika
muzykę lasów zamieniłam na jazgot galopującego miasta
noce były bardziej łaskawe i tajemnicze
upływały lata gasły i zapalały się lampy a ja stawałam się coraz bardziej podobna
do metalicznego drzewa
usychałam


uśmiech dziecka

po urodzeniu syna dom wypełnił się bardziej radosnymi odgłosami
różni ludzie pochylali się nad kołyską mówili głosem nienarodzonych dzieci
myślałam z podziwem jak taka mała kruszyna potrafi zaburzyć
kosmiczny porządek świata
wszystkie planety ciotek babć i dziadków zmieniając swój dotychczasowy bieg
krążyły dookoła jednej maleńkiej planety mojego syna pawła
laluni jak mówiły siostry szpitalne
kiedy przychodziło lato pakowałam do torby najukochańsze książeczki zabawki
i potrzebne rzeczy i wyjeżdżałam z synem na wieś
ileż wtedy było radości
biegał za kolorowymi motylami słuchał grania pasikonika albo przynosił kwiaty
z pachnącej sianem łąki
godzinami opowiadał o poznanych zwierzętach
mąż kochający miasto i mniejsze natężenie wszystkiego co żywe
łażące kąsające szczypiące wolał omijać wiejskie zagrody

poranne pianie koguta nie przypominało mu muzyki chopina
upływały lata dom na wsi opustoszał
wszyscy jego mieszkańcy wyprowadzili się do miasta albo zmarli
nawet pies czarek z tęsknoty przeniósł się do krainy wiernych psów
widywałam jego podobiznę bez względu na pogodę na płynących
nad lasem chmurach


gdzie zostało serce

powroty do miejskiego domu były zawsze pełne płaczu
po wrocławskich wałach nieopodal bloku spacerowały pieski
wyprowadzające panów na spacery
patrzyli oni oczyma zazdrosnych jeleni na przechodzące obok młode
i zgrabne łanie

za nimi młodzi mężczyźni niosący w plecakach całą wiedzę pobliskiego liceum
szli na przygiętych nogach zgodnie z wyznacznikiem liczb całkowitych
kołysali się na nich pod drzewami w zależności od ilości wypitego piwa
wały nad odrą stawały się miejscem spotkań uczącej się młodzieży
nikt nie pobierał opłat za mikroklimat miasta

kiedy nocą robiło się cicho zasypiały bloki na podwórko wychodziły dzikie koty
płakały głosem niekochanych zwierząt
do późna w nocy nawoływały się lub gryzły o kawałek wyrzuconego chleba


lasy i drzewa

nie mogąc wracać do mojego ukochanego lasu tak często jak pragnęłam
las przyszedł do mnie
było to wynikiem otrzymania przez spółdzielnię dotacji z unii na zieleńce i drzewa
posadzono na podwórkach małe drzewka krzewy i kwiaty
któregoś dnia zauważyłam że konarami dosięgają do ostatniego piętra
szczególnie strzeliste topole rodzina białych brzóz roztańczyła pod moim oknem
płaczącą wierzbę
patrze teraz z przyjemnością na ten mini las dobrze że jest
mogę znowu rozpoznawać pory roku słuchać śpiewu ptaka zanim ktoś nie spłoszy go hałasem
dzieci bawią się w cieniu drzew starsi ludzie siedząc na ławkach rozmawiają o chorobach
i polityce
chociaż to płuca osiedla nie potrafią jednak zastąpić mi
mojego prawdziwego lasu w którym mieszkają dawni przyjaciele z dzieciństwa
duchy drzew
zimą rzadko wyjeżdżam poza wrocław
kiedy nadchodzi lato jak ptak powracam do drogich mi okolic
włóczę się po starych kątach polach i drogach
odwiedzam przyjaciół i mój ukochany las

widzę jak wiele się zmieniło
nikt nie porządkuje powalonych drzew nie chroni lasu przed intruzami
co roku wycinają dorodne jodły przed świętem bożego narodzenia
coraz mniej w lesie grzybów jagód malin jeżyn i pachnących poziomek
więcej wywożonych śmieci gruzu pustych butelek woreczków foliowych
na ostatnim spacerze jakaś smutna melodia spowiła las
drżący liść upadł mi do nóg jakby cichą skargą dziecka w ramiona matki
po zaułku polany przeleciał wiatr zatańczył zachichotał siejąc słowa jak ziarna

kochaj te brzozy za oknem
co przystanęły w rzędzie
i las i drogę do domu
co bez nich będzie