Z listów do Armanda - /cykl/
Dodane przez kasiaballou dnia 07.11.2013 14:00
- Czerwona mila (I)
Wiesz byłam mała a oni ścinali moje drzewo. Leżałam pod
ten szum i zgiełk - najważniejsza
tak się czułam. Dziś nakręca mnie Alcatraz
i wszelkie formy zniewolenia. Z pamięci:
szkoła drani i sadystów wiwisekcja ofiar
nauczyły odruchowo ściągać korę z twarzy
jednym szarpnięciem. Później my
ten szum i zgiełk - najważniejszy
wiesz jak cię czułam?
Wybacz kochanie zanim pęknie osierdzie unicestwi żyły
i będzie pretekst do epitafium powód dla kamelii
minie chwila nasza chwila nic nie zmieni
poza jednym. W tym szumie i zgiełku - najważniejsza. Tak
się poczuję.
- Stukające okiennice (II)
najczulej wspominam ogrody. daleko im
do wersalu może dlatego tak bliskie
pejzażom z dzieciństwa. pamiętam jak wmawiałeś
że mamy wciąż po kilka lat. jesteśmy jeszcze wolni
od zarzewia uczuć które dziś tylko spopielają
w nas tamte dzieci.
dziewczęcym dłoniom odbierałeś zapałki
żebym nie paliła mostów
a przecież po drugiej stronie wykolejony
paryż sunął skorodowanymi torami
ku pętli wartej ognia. to nic mówiłeś
mamy siebie i chciałeś być
pisarzem. zostałeś medykiem
żeby leczyć moje zatrute oczy.
- Zwierzenia o zwierzaku (III)
miejski klimat nie służy rozłące. rozprasza
każdy głośniejszy klakson prowokuje
do dręczenia szyb molestowania
sękatego parapetu. zatrzaskuję w sobie
ciężkie okiennice. zamykam się na dźwięki
różne od twojego głosu. teraz już wiesz
jak się dostaje kota. nazwę go na cześć jakiejś gwiazdy
w końcu spadł mi z nieba w deszczu
sierpniowych meteorytów. tak jak ty wymarzony
w burzowy wieczór. pewnie stąd między nami
ten paraliżujący magnetyzm.
- Spotkajmy się w Alpach (IV)
Gdyby mężczyźni wiedzieli, co można uzyskać za jedną łzę
byliby bardzo kochani a my rujnowałybyśmy ich o wiele mniej.
/Dama Kameliowa/
Niedomagam ale to ty jesteś blady i spięty. Nie pozwalasz sobie
na spontaniczny gest ludzki szloch. U mnie rzęsisty deszcz
i gdyby nie opady już dawno rzuciłabym się w objęcia Sekwany.
Pan Dumas postanowił inaczej dlatego dusi mnie
przewlekłymi suchotami. Ciebie nie oszuka przecież wiesz
że niedługo przyjdzie mi odejść z niemodnej tęsknoty.
Tak nienawidzę tego miasta. W swojej nieobecności jesteś
w każdej uliczce mijam cię w ciemnych zaułkach wyczuwam
wśród teatralnego tłumu między rozbieganymi spojrzeniami
spod czarnych meloników.
Wyrastasz z ziemi do której jest mi coraz bliżej. Ta nekropolia najdroższy
między zwalistymi zabytkami pochowała niejednego
artystę a pod posadzkami strzelistych dzwonnic grzebała zbyt wielu
spóźnionych kochanków.
- Ten bukiet więdnie w dłoniach (V)
Nie odnajduję cię w żadnym z żurnali i nie znajduję
powodu dla tak nagłego zmilczenia. Zaczytana
w dawnych publikacjach tonę od domysłów. Wierna Nanine
namaszcza olejkami zbolałe skronie a serce okłada
niebulwarowymi mądrościami: prze pani jak kocha to wróci
jak świnia to rzuci.
Życie bywa teatrem dlatego ubieram uśmiech przysłaniam
maską chrome spojrzenie i bywam
na każdej premierze żeby spod stóp rozbieganego Paryża
podnosić perły ocalić pochopnie rozsypane
w nieukończonych poematach.
- Spartańskie menu przeklęte koleje (VI)
ta dieta mnie wykańcza Armandzie
dokarmiana czerstwymi wersami popijam dżin
z tonikiem ale nic nie jest w stanie zastąpić
wytrawnych ust. pamiętasz
jak ci podarowałam bezpowrotny bilet
w stronę słońca? niczym gromem cisnąłeś
najromantyczniejszym ze spojrzeń
bo proponowałam podróż ku samospaleniu.
dzisiaj oddałabym ulubiony trunek dżina z lampy
bajkowe fantazje połowę doczesnej jawy i cały paryż
żebyś tylko nie dokupił miejscówki. mogę być
wykolejonym cieniem dworcową zjawą
będę się snuć wymarłymi parkami błądzić
po cmentarzach i doglądać kurhanu
gdzie spoczywają poronione pragnienia porzucone
oczekiwania. zgadzam się na pokutowanie w samotni
żebyś tylko oddychał tym samym powietrzem
poruszał się po jednym horyzoncie i nie spalał
w niedokończonych wierszach
odwiedzając naszą zajezdnię nie przeklinaj
tego pociągu.
- Bez testamentu (VII)
Ile to już lat? Pan Dumas powtarza że zbyt krótko
żeby kuć epitafium nieśmiertelnemu uczuciu i za długo
jak na umieranie ze śmiertelnej tęsknoty. Ponagla
żebym pomyślała o ostatniej woli. To śmieszne
proponować taki akt kobiecie absolutnie bezwolnej.
Odwiedzam uzdrowiska smakuję u źródeł zanurzam się
w cudownych wodach. Niewiele mi trzeba ot
rozsmakować niepamięć i tym samym odzyskać
głębszy oddech chociaż spowiednik zawyrokował
że dla takiej zarazy tylko skaranie boskie. Już na wieczność
pozostaniesz wirusem i przyjdzie się poddać
wietrznej przypadłości ale z pokorą przyjmę wyrok. Kończy się
atrament a panu Aleksandrowi
cierpliwość.
- Do zobaczenia pod lepszą gwiazdą (VIII)
Dzisiaj jest ów dzień ostatni
list do pierwszego z moich serc. W obłędzie
umiera zbłąkana nadzieja
na pożegnalny dotyk alabastrowych dłoni
zanurzenie aż po utratę wątłego tchu
w orzechowych źrenicach i sczytanie
z ust ukwieconych wersami tego
czego nigdy nie miały odwagi wyszeptać
wytrawne wargi. Z obawy
że nawet papier w swojej cierpliwości
mógłby nie przyjąć szaleństwa
skazanego przez cały Paryż
na wieczne potępienie.
Ale ja wiem i z tą wiedzą tajemną
opuszczam niedyskretne miasto. Nareszcie
wolna spocznę pod kamieniami
litopsów. Nie zdołają zakwitnąć
tak jak kamelie na parapecie
wytartym od oczekiwań.
___________________
z cyklu: reminiscencje