fajka
Dodane przez Tomasz Biazik dnia 16.08.2014 04:39
Załzawione oczy, jednak nie ze smutku.
To euforia tłumu, oddziaływuje dzika.
Rozhisteryzowane masy słuchają.
Ten głos wodza, to dla nich muzyka.

Kiedy on się uśmiecha, radość tłum ogarnia.
Gdy westchnie, i ich serca zabolą.
A gdy krzyknie, czy głos podniesie,
Pięści się zacisną, aż paznokcie zabolą.

To orator co potrafi, przekonać tłum, że słuchają.
Mówi prawdę o ich ciężkim znoju.
O życiu które muszą poprawić,
Bo nadszedł czas wojny. Nie ospałości i spokoju.

Każde słowo dociera, jak strzały grot kąśliwy.
I ze świstem, z mównicy, do ich serc przenika.
To krucjata do wnętrza duszy, do ich podświadomości.
Wódz już się uśmiecha. Jedno oko przymyka.

Bo drugim tłum musi kontrolować.
I histerię, co spazm z oczu łzy wyciska.
Oni wszystko zrobią. Głodni, bosi, zaślepieni.
Dać im tylko trochę otuchy. Nauczyć myśleć,
Póki tylko tli się iskra.

Nie można spłoszyć, żadnym fałszem czy zgrzytem.
Oni są jak w letargicznym transie, uśpieni.
Na jego skinienie, własną matkę uduszą.
A dzieci wrzucą na stos, na pastwę płomieni.
Byle tylko czuli tego tłumu oddech.
Wsłuchiwali się w mowę, jak w brzęczenie owada.
Czytali jego myśli, jako swoje własne.
Śledzili w ciszy hipnotyczne oko gada.

A on dalej, do szeptu głos swój zniża.
I drugie oko zamyka powoli.
Już nie boi się reakcji. Nie ma żadnych podstaw.
Zaczyna marzyć o przyszłości. A z nim i oni.

Stoi na coraz twardszym gruncie,
Lekko, do przodu stąpa, po wyśnionych krainach.
A oni tak samo zamykają oczy. I już razem,
Tam wyruszą, kiedy tylko nadejdzie godzina.

Wiśnie tam kwitną, i słońce zawsze na niebie.
Wietrzyk lekki wieje. Nie jest za gorąco.
Piękna łąka, kwiaty, uśmiechnięte twarze.
Budują dom rozświetlony promieniami słońca.

Dzieci się bawią, wianki z kwiatów plotą.
W rzece ryby pluskają, komar lilie trąca.
Naga nimfa, z wody się wynurza powoli.
Woda ścieka po jej ciele. Twarz odwraca do słońca.

Spokój i cisza. Ciało jej błyszczy wilgotne,
Obok jelonek wychyla się z gaju.
Podeszła do niego pogłaskała czule.
A on językiem dotyka jej ciało.

Motyl przyleciał, za nim chyba pszczoła,
I brzęczeniem cichym, ciszę zakłóciła.
Odgłos strzały, przeszył powietrze.
Grot trafił nieomylnie.
Strzała serce dziewczyny przebiła.
To strzała wroga, co napadł na nasz kraj.
I tylko przez niego, to całe nasze cierpienie.
Kiedy on zginie, to już nie będzie zmartwień.
Do nas należy przyszłość. Opaszemy całą ziemię.

Obudźcie się. Nie stójcie tak odrętwiali.
W waszych rękach wasz los. Ojczyzna czeka.
Nie damy się. Zniszczymy plugastwo i robactwo.
Wyrwiemy z korzeniami, do ostatniego deka.

Tu wódz przerwał.
Ogarnął wzrokiem zebranych.
Nieprzebrane tłumy rodaków,
Na wszystko przygotowanych.

Zapłonęły pochodnie i flary,
Jak w noc świętego Baltazara.
Z samochodów wysypało się wojsko,
I w szeregach ustawiło się zaraz.

Reflektory skierowano w pole,
I w tłumy ludzi stojących.
Sam pułkownik gazikiem przyjechał.
Przyjął meldunek, i listę osób brakujących.

Wydał rozkazy oficerom,
A oni dalej żołnierzom.
Setki skrzyni wielkich,
Ustawiono pod miedzą.

Nagle cisza, jak makiem zasiało.
Wódz podszedł do pułkownika.
Szepnął mu do ucha słów parę,
I fajkę zaczął pykać.



Wyładować motyki ze skrzyń.
I wyjąć łopaty.
Rozdać je natychmiast ludziom.
Rozkaz wykonać. Sołdaty.

Tu ujrzałem jaszcze raz wodza.
Fajką jeszcze raz skinął,
Wojsko nie czekało sekundy.
Otwierało skrzynię za skrzynią.

I widziałem wciąż wodza.
Fajką znowu skinął,
W szeregach ustawił się naród,
Za wodza magiczną przyczyną.

Z grozą i bladymi twarzami,
Kondukt ten ruszył drogą.
W reflektorach błyszczały łopaty.
Szli jak skazańcy, wolno, noga za nogą.

Są przygotowani na wszystko.
Też i na kopanie własnej mogiły.
Byle tylko tlił się ogień w fajce.
Jej zapach, jest dla narodu tak miły.

To już koniec, grób gdzieś w nieznanym.
Ostatnie spojrzenie na twarze towarzyszy.
Ktoś zaintonował od czoła, o ojczyźnie,
Jadnak jego głos zamarł w martwej ciszy.

A on tylko westchnął, i kazał pogasić łuczywa.
Nu riebiata, nadeszła ta chwila.
Musicie się wykazać odwagą.
Ojczyzna wzywa.

Ojczyzna jest ciągle w potrzebie.
I brakuje wciąż rąk do pracy.
Nie starcza jedzenia dla wszystkich.
Ja dziś oczekuje od was, współpracy.

Za parę chwil, gdy tylkio wzejdzie słońce,
Poproszę was bardzo, o drobną przysługę.
Pomaszerujecie zgodnie za wojskiem.
Tam pod las, za strugę.

Sam naocznie zaraz się przekonam.
Pokażecie jak ojczyznę kochacie.
Rozejdziecie się spokojnie po polu.
W drogę, którą świetnie poznacie.

Tam już czeka na was,
Niespodzianka pod lasem.
Zabierzcie ze sobą wasze sprzęty,
I rozpocznijcie pracę.

Tam na was inny oddział już czeka.
Z pustymi ciężarówkami, sołdaty.
I jeszcze raz przypominam,
Zabierzcie motyki i łopaty.

A niech no tylko ktoś nieumyślnie,
Zostawi w ziemi ziemniaka,
To go będzie jadł na surowo.
Ponimajetie riebiata.

Czas wykopków się zaczął.
A wojsko nakarmić trzeba.
Załadować ciężarówki ziemniakami.
Same tam nie spadną z nieba.

Co za dobry człowiek z niego.
Tak o wojsku pamięta.
Z głodu umarło 20 milionów.
Ale wojsko, to rzecz święta.