Robert Lowell - "Skunk Hour" - by PaNZeT
Dodane przez PaNZeT dnia 15.03.2016 08:20
Skunk Hour
By Robert Lowell
 (For Elizabeth Bishop)
 Nautilus Island's hermit
 heiress still lives through winter in her Spartan cottage;
 her sheep still graze above the sea.
 Her son's a bishop. Her farmer
 is first selectman in our village;
 she's in her dotage.
 Thirsting for
 the hierarchie privacy
 of Queen Victoria's century,
 she buys up all
 the eyesores facing her shore,
 and lets them fall.
 The season's ill--
 we've lost our summer millionaire,
 who seemed to leap from an L. L. Bean
 catalogue. His nine-knot yawl
 was auctioned off to lobstermen.
 A red fox stain covers Blue Hill.
 And now our fairy
 decorator brightens his shop for fall;
 his fishnet's filled with orange cork,
 orange, his cobbler's bench and awl;
 there is no money in his work,
 he'd rather marry.
 One dark night,
 my Tudor Ford climbed the hill's skull;
 I watched for love-cars. Lights turned down,
 they lay together, hull to hull,
 where the graveyard shelves on the town. . . .
 My mind's not right.
 A car radio bleats,
 "Love, O careless Love. . . ." I hear
 my ill-spirit sob in each blood cell,
 as if my hand were at its throat. . . .
 I myself am hell;
 nobody's here--
 only skunks, that search
 in the moonlight for a bite to eat.
 They march on their soles up Main Street:
 white stripes, moonstruck eyes' red fire
 under the chalk-dry and spar spire
 of the Trinitarian Church.
 I stand on top
 of our back steps and breathe the rich air--
 a mother skunk with her column of kittens swills the garbage pail.
 She jabs her wedge-head in a cup
 of sour cream, drops her ostrich tail,
 and will not scare.
===========================================
Eremitka z Wyspy Nautilusa,
sukcesorka spartańskiego domku każdą zimę tutaj spędza;
jej owce wciąż się tu nad morzem pasą.
A jej syn jest biskupem. A dzierżawca,
to znamienity farmer - duma naszej wioski;
a ona sama - zdziecinniała stara jędza.
Jej pragnieniem
jest klasowość i prywatna własność
jakby żyła jeszcze w wiktoriańskich czasach,
ona wszystko tutaj wykupuje
na wybrzeżu domy zgodnie z jej życzeniem,
stoją, aż je czas zrujnuje.
Idzie najgorsza pora roku - 
wybył już z letniej rezydencji nasz milioner,
który prezencję ma jak model z katalogu L. L. Beana
a jego krypa, co robiła dziewięć węzłów
na aukcji poszła na rzecz łowców krabów
klanu czerwonokarkich, osiadłych na wzgórzach wokół.
A nasza miejscowa ciota,
zniewieściały dekorator, co ma sklep na progu plajty;
stroi go rybacką siecią pełną pomarańczowego korka,
szewskim zydlem i szydłami - na pomarańczowo wszystko;
klepie biedę, tu ten fach, to na ugorze orka,
chciałby już nawet się ożenić, no bo co tam.
Nocą - w ciemnościach jak egipskie 
mój Ford Tudor na wzgórze wspiął się i z wysoka;
chciałem podglądać miłość w wozach z wygaszonym światłem,
leżących razem bok do boku,
w miejscu gdzie cmentarz wzniósł się jak taras ponad miastem ...
Chyba coś nie tak z mym umysłem.
Charczy samochodowe radio,
"Miłość, to miłość, nie dba o nic ..." Czuję
w każdej kropelce mojej krwi złego demona skowyt wściekły,
tak jakbym miał się rzucić wszystkim im do gardła...
Więc to ja sam się stałem piekłem;
nikogo wokół nie znajduję - 
dokoła widzę tylko skunksy,
poszukujące żarcia w poświacie księżyca.
Pełna ich śladów jest Główna Ulica:
białe pręgi i czerwone ślepia lunatyków, czy zabójców
pod wybielonym murem i ostrą iglicą
bryły Kościoła Świętej Trójcy.
Stoję na górze
schodów z tyłu domu, czując intensywne wonie
śmieci i skunksów - matka z młodymi obżerają się tak błogo.
Ona w pojemnik łeb zanurza
z kwaśną śmietaną, opuszczając strusi ogon, 
i nic jej stamtąd nie przegoni.