litania o braku wyrachowania
Dodane przez krysmys dnia 01.04.2009 00:37
chodzi o cichość, jest prawie jak woda znana mi tak topielnie,
bez tchu. wynurzenia mam we krwi, ale krew mam do czasu.
nic nie wyje bez powodu i nie bez powodu ustaje zew. matki
i święci przeklęci odkupią się nazajutrz i niech im będzie lżej,
niech nie będzie powielona ufność ręce, która to zanurza,
to ratuje. jeśli każdy oprawca jest w nas dotąd, dokąd go tam
trzymamy, to niech wypowiem litanię zanim pokocham milczeć.

nikt nie żyje mną z tymi wszystkimi natręctwami niskiej wiary
w lepiej wydarzony sens, czy będziesz moim zbawieniem, draniu?
zbawić się samemu jest możliwe dopiero gdy umiera miejsce z cienia
i krwi, kluczenie za ciepłem ciał i słów, ich wartką wykładnią.
niech stygną im stopy, zanim dojdą celu tej darowanej mi krzywdy,
sieroctwa nad zapadnią w języku, spustoszenia po treści w żołądku
- pył mija, ból mija i pamięć topi się w słońcu. to chyba jest wiosna.

chodzi o cichość gdy patrzy się na drzewa widząc drzewa i gdy ptaki
są ptakami zamiast pikowaniem w dół, a nawet o to, że tylko u mnie
pali się światło o 6 rano gdy wyjdę z psem do parku, a w pozostałych
66-ciu mieszkaniach jest ciemno, jakby inni mieli już nie wstać. potem
wiem: na pewno jest wiosna, bo przebaczam sercu jak pękaniu kry,
które zwalnia kości z ciała rzeki, ciało z ukrycia na dnie, a dno z rezydenta.