o tym jak odchodziłem z obiecanej ziemi
Dodane przez RCN dnia 10.04.2009 23:45
Nigdy się nie obrażam na tego boga, co za paznokciami
ma plastelinę z wnętrza planet, które ugniatał, kształtował
w dłoniach (cekiny poprzyklejały mu się do policzków
i brokat we włosach mieni się jak mgławice; niewprawne

oko nie ma szans odróżnić ich od siebie). Przenigdy
nie obrażam się na boga, za to że odwieczny i nieśmiertelny,
i że nie wie, co to kryzys średniego wieku, nieciekawa
żona i krnąbrne dzieci albo kurewsko nudna praca.

Jak mógłbym? Przecież przez syna swojego Jezusa
Chrystusa zbawił nas wszystkich i już nie muszę bać się
niczego. Będę żył wiecznie w tym pokoju, do którego
nikt nie ma prawa ani ochoty wstępu. Wszechwiedzący

nie musi nikogo pytać o zdanie. Może za to szafować
rozmiarami państw, stóp, penisów i biustów. Koniec
to niezupełnie amen. Koniec niekoniecznie musi oznaczać
koniec, czasami tylko skłonność do nadinterpretacji.