z dziewięciu złamań
Dodane przez Szady siebr Daniel dnia 22.02.2010 21:33
całe życie, można powiedzieć, a bez wahania, dzieciństwo,
mieszkał w kamienicy, na rogu ulic: Pieniężnego i Jana Pawła.
właściwie do dziś nie wiem, jak można nazwać kamienicą,
budynek z czerwonej cegły?
pierwsze piętro; widok na podwórko, lasek ze skarbami
oraz ogródek, w którym hodowano kury. wyobrażasz sobie?
kury w centrum miasta. po drugiej stronie były bagna.
tam Staszek, przezywany Sawyerem, robił tratwy z drzew, na których
łamał sobie ręce i nogi. liczba 9. nie jest tu bez znaczenia.

piwnica/wyrwa
wracając do kur. w wakacyjny dzień mama Staszka paliła papierosy.
oparta o parapet okienka na półpiętrze. ubrana w fartuch sprzątaczki.
gorące popołudnie. parno i tropikalnie.
pod oknem było wejście do klatki schodowej, dające alternatywę;
idziesz w górę, albo w dół. w górę, albo w dół. jeśli wychodzisz,
to raz i na zawsze.
w pewnym momencie z piwnicy wybiega szczur. przed nim jasny cel:
soczyste gardełka kurcząt w szopce.
gdy ten już w połowie długości podwórka, mama Staszka, zauważywszy,
co się dzieje, wyrywa cegłówkę z parapetu - tylko to ma pod ręką -
i jak nie ciśnie w na-pa-stni-ka.
scena zwalnia. stop klatka. obrót kamery jak w matriksie. tylko ona i on.
miedzy nimi cegła. rzut wykonany. Herakles pozazdrościłby impetu.
zatrzymany oddech miotacza oczekującego wyniku. zwiększone tętno
zdobywcy, śliniącego się na sama myśl o zdobyczy. przyspieszenie.
nagle - jeb! - Staszek krzyczy: trafiony - zatopiony!
kury ocalone. mama chłopca odpala kolejna fajkę. triumfuje.

minęło od tego z siedemnaście lat. pod parapetem wciąż jest
miejsce puste. na parapecie, z resztą, też.


strych
Staszek kolekcjonował nie tylko złamania.
znaczki zastąpiły, z czasem, kamienie i gołębie.
w swojej bazie, na strychu, ukrywał bezcenne okazy.
w drewnianej skrzyni leżały też zakurzone książki,
na które padały promienie. wlatywały przez małe okno w dachu.
przeglądanie stron klasera było podróżowaniem.
pędził z górki na rowerze w Ghanie, puszczał latawce na dachach Indii.
okrętem pod hiszpańską banderą zmierzał ku Amazonii. chciał schwytać
tarantulę i nakarmić nią piranie. a tak naprawdę, bał się ich okropnie.
pływał w Missisipi z dziećmi czarnych farmerów. beztrosko
potem przy nich zasypiał, kołysany dźwiękiem saksofonu.
jazz, choć nigdy go nie słyszał, kojarzył mu sie z Panem
Bogiem. kiedy usłyszał, uwierzył.
dotarcie na strych nie zawsze było łatwe. na piętrze kończyły się schody z betonu.
do góry prowadziły drewniane. nigdy nie było wiadome,
który stopień zaskrzypi i wywoła mamę z mieszkania. po pokazie sztucznych ogni,
jaki dał zeszłego lata, dostał szlaban na wchodzenie.
w górę kusiło bardziej, niż w dół.
tamtego dnia sprzedał dużo butelek. przy stadionie leżało najwięcej
tych po winie. siedemdziesiąt groszy za sztukę. warto szukać.
na poczcie kupił brakujący znaczek: Pintę.
pędzi wiec Stachu, by włożyć trzecia siostrę do albumu. nagle -trzask!-
wchodzenie przy ścianie nie pozwoliło uniknąć trefnego stopnia.
zza drzwi wyskoczyła mama
- mam Cię, kurde! - przy czym ona nie użyła słowa kurde.
stanie w kącie nie przyniosło (jak zwykle) zamierzonego efektu.
- jutro tez spróbuję - pomyślał.

dziś bagno pochowało ropuchy i inne obiekty zabaw małego podróżnika.
zasypane gruzami ma być nowym miejscem pod supermarket.
w lasku jakiś pajac postawił krasnala.
tylko na strychu kurz pamięta Staszka vel Sawyera