Sanatorium I
Dodane przez Gabriel Leonard Kamiński dnia 27.03.2010 06:35
Księżyc złamany w pół wisi w poprzek mego łóżka.
Niebo ponad koronami drzew kołuje leniwie;
jeszcze nic nie wie o perspektywie, nie czuje bólu;
Skrzydła z dziecięcej wycinanki złożone sztywno w kostkę.
Stoję przy metalowym łóżku,
za oknami rzadki świt
wysupłany z małych piąstek dziecka.

Obca Pani przychodzi posprzątać marzenia,
zrzuca je po prostu na podłogę i wymiata do kąta...
Czekam na Kota w butach, Czarodziejską Górę i Czapkę Niewidkę.
- Tato powiedz, dlaczego wszystkie zabawki nieustannie milczą ?
W ogrodzie zaniemówiła łąka, huśtawka w pozycji horyzontalnej
boi się wsiąść na karuzelę...

Dzień jak kruchy wyszczerbiony talerz
odmierza swój czas osobny kryjąc się pod łóżkiem.
/Znowu niezapowiedziane wizyty wytrącają moje myśli
z tej nieosiągalnej dla innych wyobraźni/

Jestem szczęśliwy kiedy mnie nie ma...
tylko kroki na korytarzu
jak nieruchoma skakanka zatrzymały się w pół.
Na szczęście schody biegną nie oglądając się za siebie ciągle pod górę.
Za chwilę siądziemy
pod samym dachem, z piąstkami pod brodą
cierpliwie czekając na lądowanie nieba.

Wrocław 1998/2010