z zapisków Wojowniczego Anioła
Dodane przez rabi dnia 02.09.2010 09:39
dzień pierwszy

godzina 47:72 czasu niebieskiego. lądowanie zgodnie z planem.
powinienem mieć chyba na imię Dyscyplinael.

wyjmuję ciężką jak ludzkie grzechy - walizkę z rynsztunkiem,
składam skrzydła, otwieram walizkę by sprawdzić zawartość:
granat porządkujący, zestaw słowny do naprawy duszy
z instrukcją posługi, gaz moralizujący; broń na dzień
ostateczny: pistolet szybkostrzelny M-3,29, bomba
o szerokim zasięgu J-16,18, oraz moje "nie ma zmiłuj" -
miecz ognisty obosieczny. zamykam zawartość.

zjadam na rynsztunku, przeżuwam, łykam tłumy
nowoczesnych ladacznic i nic tu dla mnie.
taka robota to dla Serafina z trąbką ostrzegawczą,
bez uzbrojenia, a nie dla Archanioła Wojownika.
otworzyłem butelkę - wznoszę toast za przyszłe zmiany.
zapaliłem rewolucyjnego niebieskiego dla nowego
oddechu w ziemskim grajdołku. nuda.

dzień drugi

siedzę na rynsztunku, spluwam, obserwuję, nasłuchuję,
pochłaniam rysunki murów i drzew, obco brzmiące dźwięki,
podwórkowe metropolie, dzielnice osmarkane małolatami
biegnącymi za piłką - gol prosto w okno rozbite małżeństwa
i układy nerwowe starych ludzi. nic w czym mógłbym się wykazać.

dzień trzeci

bez rynsztunku nie ruszam się z miejsca. wciąż
obserwuję, kręcę się w kółko, mam hemoroidy w myślach.
widzę(przecierając oczy gorzkim palcem wtykanym
w toksyczne sprawy)posterunek policji zgwałcony
przekleństwami, niebieski samochód niszczony wzrokiem -
mandat za bycie szczęśliwym w miejscu publicznym,
pytania o nieznaleziony rower. pogrążam się w chaosie.

dzień czwarty

nie chce mi się walczyć po nic. jakiś głupek myśli,
że prorok z rynsztoku wskazuje drogę, podczas
gdy on chce pokazać swój chory paznokieć i wziąć
na litość chwilę szczęścia. ta ciemnota nie potrafi
nawet porządnie zgrzeszyć. zwijam rynsztunek,
załamuję ręce, rozkładam skrzydła. nic tu po mnie.