Podróżując od siebie
Dodane przez nieza dnia 19.06.2007 10:30
musiała wcześnie podnosić ciało usztywnione zimnem.
Sen trwał, dopóki hałas stalowego zwierza zagłuszał
ranne krajobrazy. W starej walizce, schowanej
pod siedzeniem, nosiła jedną połowę świata.

Druga, wyrwana z niej jak chwast, rosła
gdzieś daleko. Ręce wciąż otwierały się
na miękkość i ciepło przypadkowych dotknięć,
kaleczyły pustką.

Stacja nie dawała wytchnienia, zatrzymując
w drodze tak samo odległej, jak za pierwszym razem. Dziwiły
te same twarze, tłumy ślepców i głuchoniemych.
Nie wiedziały o istnieniu. Ukryła je, hibernując
w ziarnie - mogło przetrwać, wykiełkować kiedyś.

Teraz budziło snem, którego nie sposób
nad ranem przypomnieć, mokrym śladem,
nie dającym się wytrzeć. Jak wtedy,
na gołej skórze, rozdarta sukienka, kolejowy nasyp,
chłopaki ze śmiechem w przełyku. Wstała,

poprawiła ubranie żeby wyjść,
zostawiając myśli na zagrzanym miejscu.