Epos heroikliniczny o rycerzu Floryanie i smoku
Dodane przez PaNZeT dnia 02.01.2014 12:36
Żyli natenczas w Chęchach rębajłowie liczni
- bo i czas był spokojny, przeto heraldyczni,
czyli herbowy plankton rycerski z zaścianka
gnuśniał na kuroniówkach oraz pohulankach.

Jeden rycerz wszelako - wśród pomiotu tego
wyróżniał się z powodu przymiotu pewnego.
Otóż, choć - tak jak wszyscy - znał on, co siwucha,
to nawet pięć promili nie gasiło ducha,
co go prowadził chwiejnie i zwykle zygzakiem
krętą drogą ku chwale - bohaterskim szlakiem,
na którym bezwiednie - czyniąc co popadnie
w annałach Chęchów został i będzie tam snadnie
aż po datę, gdy pamięć i niejedna głowa
zniknie w czeluściach zwanych - "zespół Korsakowa"

Floryan von Kneph - tak zwali rębajłę - herosa,
o którym pieśń ta będzie - wiersz na kształt eposa.

Owóż - zagościł niegdyś w podchęchańskich borach
smok Dżaberłokiem zwany - istny wzór potwora.
Łbów miał siedem - jak majtek dziwka lub królewna
- każdy na inny dzień - lecz nie do końca pewna
rzecz ta - sprzeczne dane - wszak wieść gminna niesie
- mogło ich być pięć, dziewięć, albo nawet dziesięć.

Nie o tym wszak historia i rzecz nie w ilości,
bo epos o Floryanie. Nie znał on litości
w eksterminacji różnych smoków i potworów
- był w tym względzie najbardziej wzorowym ze wzorów.
Skoczyć mu nawet konno mógł sam święty Jerzy,
bo przy Florku był dupą - kto czyta, niech wierzy.

Na wieść o smoku von Kneph na lichej kobyle
z Chęchów w bory wyruszył - trzeźwy dość - dwie mile
uszła mu ta chabeta utrudzona srodze
- dość powiedzieć, że wkrótce zdechła mu po drodze.
Potem musiał nasz heros popierdzielać "z buta",
a droga bez promili ciężka jak pokuta.
Jednak - co tam - dał słowo, że w takiej potrzebie
radę da i bez wódy - o wodzie i chlebie.

Szedł trzy dni i trzy noce, aż nagle o świcie
groźne pierdy usłyszał i potworne wycie.
To Dżaberl wstał z barłogu i gdy się przeciągał
boleśnie w łeb się piznął, więc głośno urągał.
Gdy jeden łeb rozcierał nieźle obolały,
to się inne zbudziły i za złe mu miały.

Tyle Floryan pojął z głów smoka rozmowy,
że był on - w większej części - dość mocno trunkowy.
Choć głosów nie dał rady policzyć do końca,
skumał że jedna głowa była niepijąca.
Przyszła mu też pod czaszkę pana Gaussa krzywa,
z której wynika, że u smoków też tak bywa,
iże - skoro większość łbów siwuchę łotosi,
to ten co się wyłamał - pewnikiem donosi.

Zadumał się Floryan nad tym prostym faktem
- wiedząc, że dyshonorem i grubym nietaktem
byłoby wykorzystać tak zdobytą wiedzę,
jednak - strudzony drogą pomyślał - posiedzę
i poczekam tutaj - kiedy się Dżaberl zdoi,
pogadam z abstynentem, choć to nie przystoi.

Jak pomyślał, tak zrobił - czekał do wieczora,
gdy się smok zmelanżował - podszedł do potwora
i zaczyna w ten deseń: "Czołem panie smoku
- ja tu dość długo jestem - stałem trochę z boku
i słyszałem co nieco. Rozumiem z rozmowy,
że pan trochę odstaje z racji trzeźwej głowy
od reszty towarzystwa. Przechodząc do sedna
- na co panu głów tyle, gdzy wystarczy jedna?
Łeb udatny, rozumny, że bardziej się nie da
- biznes jest do zrobienia - niech pan tamte sprzeda."

Tu czytelnik powinien zrobić sobie przerwę.
Po dobroci to radzę, choć wątku nie zerwę,
ale dla dobra wszystkich, no i dla otuchy
każdy powinien teraz choć setkę siwuchy
chlapnąć - niektórzy nawet dwie, lub ze trzy sety,
bo epos niezbyt dobrze kończy się - niestety.
Jak kto nie ma siwuchy - by nie czuć niesmaku
- może strzelić na szybko małpkę jarzębiaku.

Smok okazał się bowiem lojalną bestyją:

"No i chuj - rzekł - żem trzeźwy, kiedy tamci pija?
A ty - zmrolu nieświeży - do kogo ta mowa?
Skąd wiesz - kmiocie, że nie chla wciąż ta sama głowa?
A poza tym - gdybym się nie nawalił co dnia,
to czym - kuźwa - mam zionąć, czyli dawać ognia?
No i jeszcze - gdybym się trzeźwy z nimi bujał,
to przy takich układach dawno bym ochujał!
Jak mam jeden dzień przerwy - dajmy na to w piątek,
to w sobotę jest dla mnie tygodnia początek!

Tu smok przerwał - po cielsku przebiegły mu drgawki,
potem beknął, zzieleniał, wreszcie dostał czkawki.
Wstrzymał oddech na moment, rozpakował szlugi,
po czym ślepia wywrócił i grzmotnął jak długi.

Floryan miecz swój wydobył, jakby na to czekał
- skoczył szybko na smoka i łby mu posiekał.

Czas już kończyć opowieść - nie będzie morału,
choć na usta się ciśnie coś na kształt banału,
że gdy smok - nieabstynent - zrobi se dzień przerwy,
to go nic nie załatwi - tak, jak własne nerwy.