cykl: Krakowski Kazimierz
Dodane przez Fenrir dnia 04.07.2007 11:39
droga

idę po śladach, a tam nie zostało nic więcej, niż kamień
przy kamieniu. droga, jakby z ułożonych płatków jabłoni,
albo macew - echo skrzypiących kół, szelest gnanych wiatrem
obłoków; wspomnienia błądzących przy bożnicy cieni -

odeszli, zostawiając niedokończone pamiętniki,
życie, i cztery kielichy napełnione w pośpiechu winem.

Ester

wkrótce będziemy sam na sam z tą bramą, otwartą
na oścież. opowiadasz i nie wszystko może się pomieścić
w głowie, w szufladach - fotografie,

odgadują myśli, czuwają. Patrz: stado gołębi; tamte ulice,
stragany i pieśni, co chwytały za serce, kołysząc do snu
gwiazdy, brzęczące jak przy tałes kutn frędzle. Nocą,

ktoś szeptał do Ester; pordzewiały liście i było cicho,
ale nikt nie usłyszał, dlaczego Mordechaj zakazał jej się przyznać
do swego pochodzenia.

szpil

Śnieg był czerwony, a oni dali mu na imię Amichaj, miał żyć
wiecznie - postawili go pod ścianą.

Tylko samotny skrzypek grał, na mrozie sztywniały palce -
mir. klezmer, chcesz zmieścić cały świat w skrzypcach?

Spójrz, Amichaj, znowu śnieg na dachu kazimierzowskiej synagogi,
jakby tamta zima miała trwać wiecznie,


więc zagraj, mir. klezmer, on wtedy stanął pod ścianą, a śnieg
był czerwony. szpil!