Latający Holender
Dodane przez Bo Dy dnia 08.04.2020 17:02
Że Bóg to miłość, chciał nie wierzyć hardo,
Tych, co ufali, kwitował z pogardą.
Raz zwabił na pokład małżonków młodych,
Zabił mężczyznę, wyrzucił do wody,
Młodziutka wdowa mu nie uległa,
Skoczyła za mężem, kochania strzegła.
-I co mi zrobią?- powiedział do siebie.
-Jedno mi wszystko, i w piekle, i w niebie.
-W koi bez serca skalkulował skrycie,
Że w nic odfrunie, bo JEDNO ma życie.
Tak dumny mocarz na pioruny czekał,
Lecz Bóg-nierychliwy z katastrofą zwlekał.
Leciał Holender w swój rejs niedziewiczy,
By Stwórcę dobrego z siebie rozliczyć.
W Kaapstad się przemglił z daleka od kei,
Przylądkowi mignął Dobrej Nadziei.
Powstrzymać go chcieli stróże anieli,
Ale ich wygnał, do Boga- strzelił.
I runął na pokład świata Stworzyciel,
I skazał się oktręt na WIECZNE życie.
Wnet śmierć nadleciała, sługa milcząca,
Współżyła z nim będzie, kiła, bez końca.
Tonie, kto zajrzy w jej wytrzeszcz straszliwy,
On jeden nie może, wbrew sobie żywy.
Chciałoby się wręgi złamać na skale,
Żagle rozkrwawić w Pan-demon-ium szkwale.
- Zgnić daj mi bodaj w cuchnącej marinie!
-Śmierć nieusłuchana i bark nie zginie.
Darmo szuka lądu, ciąży przekleństwo,
Bo Bóg go nie chce, wspomina małżeństwo.
Tak łuna rdzawa gna po oceanach,
Góra żelazna, wieczność niechciana.

Ja też śród piany poszarpanej lecę,
W brudnym kobalcie jako dynia świecę.
Wiszę w czeluści bez dna, bez imienia,
Ja- lot spóźniony, pragnący spełnienia.
Teraz w Twe dłonie, Jezusie nasz, złożę
Mą nawę próżną, chciej przejąć ją, Boże !