Wielkanoc po beskidzku ~ 1979
Dodane przez jacekjozefczyk dnia 29.03.2024 21:06




Wędliny już na hakach. Czuć chrzan. Jajka rano
spod niosek. Torba zszyta kabelkiem dwójeczką.
Samogon git! A światło, dźwięk? Właśnie...Wielkanoc
o miedzę. No, to z koksem. Pekaes znów deczko

spóźniony. Zenek stworzył plan - trudne zadanie.
Wspierali go ziomale, dzierlatek sznur... Amok!
Za pół godziny z hakiem, rozpocznie się taniec
Zenkowy, nie z wilkami, ale tango z samą

rdzawą kostuchą. Zeniu - drwal młody i żwawy,
zebrał w Dolinie Śmierci w sekretnych składzikach
moc fantów. Teraz upchał w torbie sześć rudawych
sowieckich moździerzówek. Jeszcze się wysika

i jazda nazad. W drodze - przerwa na grybowskie.
W knajpie, torba pod stolik - wzorem Stauffenberga.
Po czwartym kuflu, torbe łotwarto na łoścież,
kozikiem trza i drutem, psia mać, jakoś zebrać

do kupy. Chmiel jest tarczą, gdy adrenalina
wre; stary Jelcz nabity ludem, tylko krzyczeć...
Zeniowi pasi, bo na łostrych serpentynach
gruchy nie bedom lotać po włozie, jak Icek

po pustym sklepie. Wreszcie dom! Winko u Madzi.
Rano sześć ognisk płonie, siódme Antka spoza,
który za winklem czeka, aby podprowadzić
ciepły, lecz nie gorący fant. Antek to kozak

i mistrz na setkę. Palant, ale Boska miłość
zwieńczyła dzieło - nim as przejął cel na czuja,
bo jak sie łysło, pieprzło, jaż łokna wyśkliło,
Jantek kuśtykoł, ciort; i dar sie: Alleluja!





Opowiedział Zenek - drwal w 1991 roku