Baron Grafon von Mikrofon czyli przejazd do Nangarkel.
Dodane przez Kamil Brewiński dnia 07.06.2009 20:19
I Slowgun

Tego oto dnia złocistego jak mocz strusia emo, powtarzając po dwakroć słowa pradziada, co to już za białymi niedźwiedziami się odradza jako borealne lasy, po dwakroć jakem miech kowalski wydmuchując te słowa poza futro strun głosowych, wsiadłem do trola linii 150 i udałem się i udałem się na siedzeniu przy kierowcy o zaroście gęstym jak mech, żeby przypomnieć sobie te pożółkłe zdjęcie, ten lód wzroku, na którym pradziad w przypływie afektu, objada się borówkami jak smog żarłocznie wpierdala te owale jakby życie było wiecznym powrotem, a nie podróżą ku wyższej formie bytu, jakim jest dla mnie pradziad we mnie i poza mną. Nie chciałbym być znów dzieckiem, wiesz, kiedy je widzę, a właśnie na samym przodzie na kolanach matki siedzi dziecko, wpatrzone w te wszystkie drzewa, auta, budynki i nie potrafi się im przydarzyć. Myślę, że to odwaga. Dziecko może być odważne, ale podczas pokoju, kiedy trolejbus przyspiesza i powietrze przez rozchylone lufty uderza w jego twarz, zaczyna się wiercić i nawet mnie zauważa. Za chwilę i tak odwróci wzrok. Nawet, gdybym miał śliwę pod okiem, bo przecież świat, widziany przez czarne okulary jest czasami ciepły. Dzisiaj jest bardzo ciepło. Wczoraj było gorąco. Wiadomo. Na razie nie mam ochoty o tym mówić, wolę być odważne jak dziecko i nie skasować biletu. Droga na dworzec trwa tylko kilka przystanków. A właśnie - 'Jak nie urok to sraczka', 'Jak nie urok to sraczka'. Pewnie zaraz się zepsuje, pałąki wypadną z torów, przez chwilę będą iskrzyć. Kierowca wysiądzie, założy rękawice i będzie się szarpał. Dzisiaj jest tak gęsto od gestów i jeszcze to jego szarpanie, szarpanie jakby wikariusz z froterką taniec obrotowy na zakrystii tańczył, upiwszy się pastą do podłogi podnosił ją i na powrót stawiał - delikatnie jakby pieścił ją sam proboszcz, pomiędzy rączkami pokrytymi gumą trzymał kaktus, kaktus pracy, pracy u podstaw kaktus nabrzmiały i ostry niczym kazania przeciwko renowacji witraży, zmurszałych i podobnych do słonia w składzie porcelany( koło fortuny, koło fortuny), jakby wikariusz wierzył, że to coś uratuje. Osiem godzin dziennie za kierownicą. Plus, nadgodziny. Idea jest stała i była stała zanim spakowałem kilka potrzebnych przedmiotów: dezodorant, srajtaśmę, Zarys teorii uczuć, kanapki (cokolwiek wewnątrz), scyzoryk, ubrania, i wodę, dużo z bąbelkami. I drzwi, które właśnie się otworzyły. Wysiadka, a raczej wypierdalać. Po prostu, tak myślę. I myślę, także, że słońce jest dzisiaj orange, bardzo orange (zawsze chciałem wszystko czytać w oryginałach).Trzeba jeszcze kupić fajki, bo świat bez przyciemnianych okularów... bo na coś trzeba umrzeć... bo drożeją wszystkie produkty i trzeba się spieszyć... - wolno działający bębenek pistoletu, którym operuje szara masa... bo popkultura jest... - którym też operuję i często się na tym łapię, szczególnie, gdy jest bardzo gorąco, jak dzisiaj, w sierpniu.