Słońce.
Dodane przez Kamil Brewiński dnia 02.04.2008 00:54
Kiedy nie mogę zamknąć oczu, jakby były
pięścią, bez palców, która wymierzona w ściany,
bieleje, otwiera się na wszystkie pokoje,
na to ich mieszkanie, pośród dymu i soli -

chodzę. Żegnam się, tym chodzeniem już na dobre
i na pamięć znam już te modlitwy do siebie.
W językach niemowląt, luf przeżartych rdzą i mchem
sztucerów. I na dobre żegnam się z kośćmi rzęs,

które nie opadną, bo od dawna zmieszane
z ziemią, dają schronienie takim jak ja. Takim
partyzantom, którzy pomimo zakończenia
wojen, porodów, gawędzą ze swoim dziadkiem

o jeszcze nie wysadzonych torach. Idąc wprost
pod pociąg, w stronę ubikacji, by napić się
wody, żółtej jak lessowe wąwozy, jak noc.