XI Ab anu ad capitem*. Ekshibicjonista
Dodane przez wiese dnia 02.05.2010 11:29
Sentymentami beznadziejnie udupiony, wyciągam dłoń po siódmy kufel piwa.
I choć w delirce żywy kufel wściekle skacze, choć czarne piwo się po brodzie sączy,
to przecież, w mej pamięci rzadko trzeźwiejącej, ty jesteś wciąż obecna, ciągle żywa,
w ogłuszającym krzyku rozbudzonych zmysłów i wspomnień natarczywie pulsujących.

Sam dobrze wiem, że jutro, tak jak dzisiaj, zarzygam świeżą pościel piwem wpół strawionym,
że sił już mieć nie będę, by umyć się, by namydloną szczotką wyszorować ciało,
że bedę cuchnął capim smrodem przepoconych koszul, fetorem skarpet niezmienionych,
że wrócą myśli o komedii niewesołej, o roli klauna przygodnie zagranej.

Przybiegłaś do mnie niczym jarka niedojrzała, która pasterza swego zobaczyła.
Czy ja słyszałem więcej niż mówiłaś, czy czułem wiecej niżby poczuć należało,
gdy Iunctim, teatr wspólny, dla nas budowałem? Czy ja ci rolę ważną powierzyłem
bez świadomości, jak trudna to rola, czy może didaskalia całkiem oszalały?

Czy stary sufler był, jak ja, pijany w trupa? Czy inna sztuka była nam pisana?
Czy ty ogłuchłaś wystraszona rolą, bo rola była niemożliwa do zagrania?
A byłaś taka pewna i prawdziwa, mówiłaś głośno o marzeniu odzyskanym.
W twojej kanconie czysto zaśpiewanej nie usłyszałem nuty fałszu ni wahania.

Pasaże po pasażach biegły, adaggio, moderato, tak pogodne i kojące.
Śmiałe spojrzenie oczu wcześniej zagubionych, ta radość wyrażana w każdym geście,
nasze spotkania, czułe słowa, pocałunki i uśmiech twój, powabny i kuszący.
O, tak, aktorką byłaś znakomitą. Choć nie sądziłem, że aktorką tylko jesteś.

Czemu nie byłem zwykłym widzem tej komedii, czemu na scenę wdarłem się tak chętnie?
Stanąłem w świetle jupiterów z halabardą, jakbym nie wiedział, że śmieszę widownię.
Dumkę próbowałem kontrtenorem ciągnąć, w tonacji całkiem dla mnie niedostępnej.
Dlaczego uwierzyłem słowom nieprawdziwym i drobne kłamstwa przyjąłem pokornie?

Nie ukoję piwem duszy w miłość uwikłanej, w marnej grze pozorów zagubionej.
I nie utopię w wódce wspomnień o przeżytych chwilach, dudniących w zamroczonej głowie,
tępo w łeb walących, jak młot udarowy, kakofonią żalu miłości minionej,
skamlących w tkliwym bólu jak pies katowany, wyjących jak wilk z głodu na pustkowiu.

Jak długo będę cuchnął stęchłym smrodem niespełnienia, słodkim odorem resztek zgniłych,
na śmietnik rzucanych? Jak długo będę oplątany więzami uczuć zniewolonych?
Chciałbym uwierzyć, że z rynsztoka wstanę odrodzony, odzyskam utracone siły,
by w innej zagrać farsie.
Tym razem bez ciebie,
śmiesznej artystki
teatrów spalonych.


*dosł. od dupy do głowy. tu: od końca do początku historia opowiedziana.