nie-wiersz o miśnieńskiej filiżance z elmshorn
Dodane przez wiese dnia 15.08.2010 06:52
winter lubi filiżanki


maria, córka siemiona i olgi, z domu sołowiow, rocznik 1922, rosjanka z urodzenia, polka z wyboru,
europejka z serca; kruczoczarne włosy, mądre oczy o tęczówkach w kolorze pogodnego nieba i,
pojawiające się w uśmiechu, dołki w policzkach; zmarszczka od zawsze przecinająca dumne czoło;

zmarszczka rżnięta w częściach historią czterech narodów

część ukraińska, bo urodziła się na sowieckiej zachodniej ukrainie w mieście, z którego odleciał pułkownik
wołodyjowski; w 1933 roku, w hołodomorze, takie ładne słowo, jednak nie myl go z chłodem i morzem,
spuchła na śmierć babcia olga, wdowa po siemionie, wdowa nader rewolucyjna;

dowiedziałem się dawno temu, co to jest głód; przy suto zastawionym stole imieninowym, u sąsiada, w latach
sześćdziesiątych, toczyły się nocne polaków rozmowy; wszyscy byli zgodni co do tego, że komuniści chcą
zagłodzić naród; wszyscy, z wyjątkiem tej mojej głupiej mamy; wyprostowała się, rozejrzała po obecnych i,
nie podnosząc głosu, wyrzygała ten jeden raz swoją wiedzę: głód jest wtedy, kiedy ludzie jedzą ludzi; skąd
do siwiejącej głowy takie dyrdymały przyszły; tylko apetyt biesiadnikom odebrała; wątróbka z cebulką była, ha;

część rosyjska, ważna i nieważna, bo co znaczyło być jedną z wielu przedstawicielek wielkiego narodu;
jaki naród rosyjski, skoro homo był już dość sovieticus; przecież siemion, jeden z budowniczych kanału
białomorskiego, nie mógł być prawdziwym rosjaninem, on, carski urzędnik, resocjalizowany pracą wróg ludu;

iwan, starszy brat mojej mamy, też z rosyjskością wspólnego za wiele mieć nie zdążył, dał się w try miga
zastrzelić jako krasnoarmiejec w wojnie, jak to ruskie mówią, ojczyźnianej, wielkiej; dlaczego wielkiej, pewnie
dlatego, że człowiek wielki, wielki nauczyciel, wielki językoznawca nią kierował;


rosyjskość polegała była jeszcze na nierosyjskim wpisie w arbeitsbuchu; w rubryce nationalität stało jak wół,
wykaligrafowane dłonią urzędnika rzeszy słowo russe, jakby mama była facetem; przecież wąsów nie miała,
ale za to piersi miała, apetyczne, wiem to, w końcu je ssałem; i dowiedział się o tym później rak, który ich
nie ssał, ale po prostu zżarł;

ta rosyjskość musiała być czymś obmierzłym, odrażającym, skoro i ja przez parę lat dzieciństwa słyszałem
za sobą okrzyki ty rusku pieruński i od dobrych koleżków, i od bogobojnych sąsiadów; a przecież paciorki
klepałem jak inni i przeżegnać się nawet umiałem, nie po kacapsku; wina matki idzie w syna, tak kiedyś
w śmiesznej weselnej komedii czytałem; u słowackiego?

paskudny być musiał ten wschodni miazmat, skoro światły ksiądz na kujawskiej wiosce, położonej między
jakże polskimi płowcami i nieszawą, zaklął szpetnie na bluźnierczy pomysł ochrzczenia mojej siostry
pogańskim imieniem olga, po babci rewolucjonistce; ojciec napity być musiał, że śmiał... ale głos boga z ust
księdza otrzeźwił go chyba; lesławą moja siostra została, do końca życia;

lepsze imię, którego nie ma, niż takie wraże, krzyczące obcością; świętą patronkę wyszukał dobrodziej,
ażeby mogła się siostra do kogoś modlić; profetą okazał się pleban z tą świętą,, miała się siostra o co później
modlić, oj miała; bezskutecznie zresztą,; ale co tam, adres był znany, tylko listy nie dochodziły, może na urlop
pojechała święta brygida, a może czytać nie umiała;

tylko głupek wiejski przyjął, z otwartymi ramionami i ze łzami w oczach, obcą synową, dla niego odmieńcem
nie była; on, człowiek doświadczony, wzięty w sołdaty weteran wojny rosyjsko-japońskiej, uczestnik bitew,
umiał się porozumieć; nawet chłopa w pięć lat służby wyuczyć można języka; oj, dziwak to był, wyzwolicieli-
okupantów sowieckich chlebem i solą witał, na czisto ruskom jazykie; wzruszeni płakali, po rękach całowali,
batiuszka do niego mówili, swołocz podstępna; umarł w 1947 roku, musi agentem był, gru-chą;

rosyjkość niekiedy z polskości kpiła, nie dawała się wyprzeć, uparta była, przebiegła; raz natknąłem się dziwne
słowo chrestomatia, do słownika kopalińskiego nie zerknąłem z lenistwa, mając pod ręką słownik wielojęzyczny,
żywy; zapytałem, zastanowiła się chwilę i wypaliła: matka chrystusa; nie uwierzyłem, sprawdziłem; tak bardzo
chciała myśleć po polsku, moja mama;

część niemiecka, dość ważna, najkrótsza, tylko cztery lata życia w dobrostanie, w centrum zachodniej kultury,
w klimacie zdrowym, nadmorskim; i tylko kilka dni jazdy koleją komfortową, transgermańską; w grudniu 1941
albo zima surowa była, choć ani nie napoleońska, ani vonpaulusowa jeszcze, albo jaczejka komsomolska
słabowato wyposażała swoich członków w odzież turystyczną, bo przewiało mamę i przemroziło niemożebnie;

hamburg okazał się kurortem przywracającym zdrowie; drobne formalności w arbeitsamcie i hulaj dusza,
robota czekała; nie tak jak teraz, dla gestarbeiterów; nie, nie w metropolii, w jakimś dorfie, koło
elmshorn, 30 kilometrów od hamburga; mama głośno śmiała się po niemiecku, jako że opanowała ten
język do perfekcji, jeszcze u sowietów; nauczycielką była przecież;

fart miała rzadki, do ludzkich niemców trafiła; herr mueller, wolfgang zresztą, jakież to piękne imię, w gangu nie
działał, na wilki nie polował, ale kiedy usłyszał o ekscesach clowna von stauffenberga w wolfschanze in masurien,
opodal heilligelinde, to najpierw przez dni pięć w piwnicy się ukrywał, a później w laubie gartenowej mieszkał;
suponował, że wilki wszystkie na haki rzeźnickie ze strunami trafią, wiolinowymi, odarte ze skóry, lub teutońskim
toporem ogłowione alias zdekapitowane;

to był zły niemiec, jego żona, edith-nie-stein, też dobrą niemką nie była, kryptoantyfaszystami byli, z krypty
wychodzić nie chcieli, mama im gotyckie książki czytała; polubili ją bardzo i żałowali, że ich georg tak prędko
mit gott odszedł z niegościnnej ziemi, tej ruskiej; może by z mamą schedę po nich objął; marie bardzo im
odpowiadała, choć służącą tylko była i fartuszki krochmalone nosiła, z wdziękiem; nie lubili jednakoż, jak
z serbami, polakami i francuzami rozmawiała;

mieli rację, bo na odwrocie sepiowej fotografii takiemu polakowi jednemu napisała: pomni, szto jest' sierce,
katoroje l'ubit t'ebia
; gdzieś tyfus podłapała, ale nawet wyżyła i odpryskowe naloty na hamburg przetrwała;
widać dobra angielska bomba chyba wiedziała, że w domu państa muellerów wybuchnąć jej nie wypada,
bo dach tylko przebiła, by później, ku zgrozie gospodarzy, wyniesioną zostać z domu przez zaradną marie;
skłonną do brawury albo szaloną;

nie kryli łez ci źli niemcy, gdy w jeden z majowych dni 1945 roku opuszczała ich dom; ze swoim polakiem,
tym od sepiowej fotografii; do obozu dla dipisów poszła; herr mueller był nawet jej ojcem chrzestnym,
bo przed ślubem z katolikiem ponownie ochrzcić się musiała; stary, cerkiewny obrzęd nieważny się okazał
dla kapelana duszpasterswa ordynariatu polowego wojska polskiego na zachodzie; w wianie dostała
mama suknię ślubną od frau edith, a od obojga muellerów- porcelanową filiżankę do kawy, ze spodkiem,
w różowe kwiatki; to była miśnieńska filiżanka z elmshorn; niewiele więcej mieli, choć mieli służącą;

ślub miała maria iście internacjonalistczny: mąż polak, świadkowie, ukrainka i serb, a w tle źli niemcy
mit kornblumen; koniec niemieckiej wycieczki przypadł na kwiecień 1946 roku; nie okazała się mama
patriotką, do kraju przodków wracać nie chciała; wiedziała już, że najbliższa stacja dla jej pociągu leżała
daleko , hen za uralem; w szczecinie przed funkcjonariuszami państwowego urzędu repatriacyjnego
stawiła się jako najprawdziwsza rodowodowa polka ;

dobremu enkawudziście w czapce z czerwonym otokiem, nadzorującemu pracę organu i odzyskującemu
zbłąkane radzieckie owieczki, na zadawane pytania odpowiadała ich weiss nicht, a on kiwał głową
ze zrozumieniem; z szacunku dla ojców swojej humanitarnej organizacji, dzierżyńskiego feliksa i mienżyńskiego
wiaczesława, cwanych polaczków z krwi i kości, skutecznie eksterminujących całe sowieckie narody w imię
zadośćuczynienia za antycypowne polskie krzywdy, i katyń, nie śmiał kwestionowac polskości marii;

część polska, najważniejsza i najdłuższa, jest tu niebywale krótka; co dla zahartowanej komsomołki
znaczył głód, tułaczka, poniewierka, utrata tożsamości; tyle co nic przecież; prawdziwym wyzwaniem
dla coraz głębszej, coraz szerszej zmarszczki stało się wychowanie i naprowadzenie na prostą drogę
synka kochanego jedynego, którego opowieść właśnie poznałeś - w dniu jej imienin, 15 sierpnia;
die assumptionis beatae mariae virginis in coelum, wniebowzięcia najświętszej marii panny, królowej
polski; módl się za nami grzesznymi;