Chodzenie po ogniu - anastenaria.
Dodane przez Eulalia dnia 30.09.2010 00:48
Płomienie liżą sęki białej brzozy, słychać
cichy trzask i szepty w wieczornej bryzie,
równo ustawione polana przypominają wigwam,
zapada się zapowiedzią rytuału, czekamy.

Snopy iskier tryskają w górę świerków, żar
różowi twarze jęzorami ogniska. Strach
wędruje od pępka, rozłazi się, zapala w gardle,
trudno przełknąć, woda wędruje z rąk do rąk.

Drewno oplecione ogniem syczy pod grabiami,
płonące jeszcze węgle poddają się niechętnie,
metalowy grzebień czesze długi żar-dywan,
nogawki zawinięte wysoko, depczemy trawę.

Z nogi na nogę, rytm wybijany stopami gra
melodią tybetańskich bębnów z komputera,
wdech-wydech, przenikliwe oczy rozkazują,
ręce na barkach - idź, jesteś gotowa - idź.

Poszła, inni za nią, do pokonania strach - tam
na końcu płonących węgli czeka przyjaciel,
wyczuła chłód rosy i jego ramiona, przeszła
zdziwiona i szczęśliwa, że tak - i nie parzyło.