ŁEM...
Dodane przez otmiada dnia 24.10.2010 21:29
Potok w dole.
Wzdłuż niego domy, jak na sznurkach indiańskich przenośni.
Wieś paradoks.
Daremno na mapie szukać jej miana,
choć ciągle trwa.

W trawie nieśmiało kwitnie cebrowana studnia,
obok niej bluszcz, swojski dusiciel, oplata zmysłowo sczerniały pniaczek,
a tuż za nimi schodki piwniczne
z odciśniętym śladem boczkora.
Tu stała łemkowska chyża,
jedna z wielu w tej osadzie.
Mieszkał w niej Semen.

Kiedy szedł do pobliskiej cerkiewki,
czuchania na wietrze podrygiwała
w rytm pieśni o niewierności i zdradzie,
a jabłoń w sadzie, dziś spróchniała matrona,
powtarzała bezgłośnie słowa szelestem pisane.

Tuż za wsią cerkiew niewielka,
niby gospodarz, co po wschodzie dogląda drób pstrokaty,
wśród krzyży cmentarnych stała.
Dostojna, wiekowa, powszechnym szacunkiem darzona,
z językiem drogi wydeptanym przez bezimienne ślady stóp.

Pośrodku bożnicy ikonostas z carskimi wrotami.
Skromny, bo jakżeż inaczej,
skoro ręką Bazylego,
brata Semena, malowany.

Nad wrotami prazdniki i Ten, co śmiercią włada,
po prawej Rodzicielka, po lewej Chrzciciel,
a całość mandylionem zwieńczona,
niby kamieniem szlachetnym w koronie.
W mandylionie ukryta tajemnica istnienia.

Dziś cerkwisko bez cerkwi i cmentarne kikuty,
kłaniają się temu, komu kłębowisko jeżyn i malin
kierunek wskazało ku barwnej kulturze pustych gór.

Tajemnica istnienia.
Łem...