lofty cz.2
Dodane przez ElminCrudo dnia 25.09.2011 21:16
Bloki

Kilka metrów sześciennych jest miejscem, cieśnią i przestrzenią.
Istnieje, jak treści o aurach, w śniegu, w roztopach czy w powodzi.
Wszystko w porządku, za parapetem nikt nie rozebrał chodników,
pory roku ustawiają się na trawnikach w wąskotorową kolejkę.

Pracuje, żyje, niezmordowanie klei minuty do minut. Szuka
odpowiedzi, trwałej fugi między umownym jesteś i jestem:
Nożyczki w szufladzie, po lewej od nici. Porcja kreta na syfon,
Pasta na wyższej półce. Nie wiem, skończyła się. Sama.


Od kuchni do pokoju dwanaście kroków, od progu zaledwie pięć.
Z kawą na spodku trochę więcej, gęściej, drobniej. Nienormalne
szuranie włazi w stopy. Nieustannie: coś upada - podniesione,
rozlewa się - już wytarte, brudzi - wyprane, zasycha- umyte.

Dym zdąża za firankę. Nie przechodzi przez oczka, wraca.
Opadnie na kilka metrów kwadratowych oparcia dla pięt.
Schowane w bryle, wyłożone wzorem parkietu, sztucznym.
Za parapetem beton w kostkach, pod melanżami gleba.



Ściany


Pomieszczenie nie musi być salą z równymi rzędami,
ani posiadać kurtyny oddzielającej wyczekiwanie od
przygotowania do właściwej odsłony. Dopuszcza się
nieprofesjonalizm drgnięć twarzy za cenę klaśnięć.

Ma prawo brakować wyjścia głównego i bocznego,
a usuwanie popsutych dekoracji może być trudne.
Wyskakiwanie z garderoby, ze szminką i z tuszem,
w razie awarii rozpali do białości dodatkowe kwestie.

Kameralne warunki nie wykluczają krzyku w repertuarze
fars z groteskami po lichych tragikomediach. Mieszanie
łączy gatunki: tresurę z operą, operetkę z wybiegiem,
arenę z prawdziwym klepiskiem dialogu czy monologu.

Na marnie oświetlonych deskach nieurodziwa aktorka
sprawdza się w życiowej roli. Adaptuje stary kawałek
o kropli niewidce. Gnie usta w uśmiech dla jedynego widza.
Zżymasz się: Pajacowanie, sztuczka! A to trudna sztuka.


Schowki

Sezonowy sens, jak lżejsze z krótkim, i rękaw przy rękawie.
Bez podpinek niby więcej miejsca na delikatne, ale to ułuda.
Za szybami mgła i mży. To nic, wyjdzie za dwa tygodnie, jeśli
wszystko ułoży się, jak "lżejsze z krótkim", w niespodziewany luz.

W skrzynce trzyma ułamki, sumę ujęć z chwilowymi radościami.
Wyblakłe kompozycje twarzy, miejsc, rozgardiasz dat. Teraz może
wiązać inaczej: małego tatę z jego dzieckiem, pradziadka z ojcem.
Na fotkach berbeć i szkrab, ale mama z mamą, bo matka z córką.

W szufladzie sandały z myślą o lecie. Ma przyjść, jak to, które było.
Wtedy trzewiki trafią do kartonów, grube kurtki i swetry do kufra.
Powtarza się w niej zwyczajne oczekiwanie i pakowanie do pudełek,
zbieranina kolorów, przedmiotów, a potem płowienie w skrzynce.


Klatki

Przejścia nie prowadzą łagodnymi odcinkami do celu,
bo w plątaninie do tuneli spiral stłoczonych na wysypisku
nic bardziej nie istnieje od świadomości o niczym. Można
stopniować niepewność, zadawać pytania: o progi i klucze.

Wtedy wejście i zejście jest taszczeniem tłumoczków w tłumie,
pokonaniem przewężeń na zakrętach. Szła do domu, ma adres.
Z okna widzi balkony, skośne i płaskie zadaszenia, brak strychów.
Słyszy miauczenie z piwnic, od boksów pod klitkami z osiedlonymi.

Nocą i za dnia, o obojętnej porze - świeża izolacja nabiera ważności.
Oszukany spokój garnie się do ludzi od wiatrołapu po kominy,
zostawia obcego przy nieznajomym, podrzuca im ulotki z hasłem:
"Kto mieszka za ścianą?" Głowią się i mówią do siebie: Pustostan, ?


Przedpokoje

Bambosze i trzewiki, peleryna i kamizelka, torebka z parasolką
przy ramie zasklepionej skrzydłem na zawiasach, przy granicy
z zamkiem i klamką. Drzwi wydzieliły ją z wszystkiego świata.
Jest w osobistej sprawie i rozdeptanych kapciach. Je, śpi i siwieje.

Czasem bywa odważna, zbiera się w garść i wychodzi z depresji
na powietrze. Nad schodami zawiesina cząsteczek zapachowych.
Smugi bigosu wpadają do nut kawy, perfumy w woń po czyścidłach.
Młode kobiety chciały być agresywne, a są miłe i roztrzepane.

Zastępują ukłon serią stukotu obcasików. Na powitanie
potrącają, prawie przewracają, więc jest: ojejku przepraszam.
Cieszy się nimi, jak urzeczona patrzy na biegnące zjawiska.
Przez klatkę fruną lekkie łączki, wzdłuż lamperii płyną motyle.


Fronty

Z głową w pasmach, wciśniętą we własną nieckę
przy obojczyku, a oczy nadal blisko stóp, na gruncie.
Doczekała i prawdziwie niedosłyszy wszystkiego, co pada,
już naturalnie mniej zatrzymuje w słabszej źrenicy, więc

bez przyjmowania do siebie może iść spokojniej.

Teraz zrobiło się dużo bardziej ludzkie, od kiedy skurczona
pasuje do wielu zgiętych kobiet, jak one skrzypi po cichu rzepką.
To dobrze, że w końcu podobnie odpoczywa pokonując piętra,
że spowszedniały spodnie, przestały być futerałami na blizny.

Ktoś dużo mówi

tylko o brakach późnej pory, o odkryciu czasu zwapnienia,
że tu przeszywa, że ówdzie strzyka, że słabość ogranicza.
A ona, taka starsza, nie ma do powiedzenia nic specjalnego.
Nic poza tym, że od kilku dolegliwości widzą w niej człowieka.

Bez rozczarowań

lubi swoją siwiznę, chociaż jedynie poprawia warunki w izolatce.
Nie godzi odległych światów, niczego nie przybliża, a jednak jej lżej
oddychać, czekać na zwyczajny spacer i w metrach sześciennych,
za oknem, gubić korytarze do laboratorium w kombinacie dla ludzi.


Między


Między nieskończonościami olbrzymieje zero bezkresu,
mnożą się fatamorgany, szkice snu w plazmie. Miejscówki
za szkłem, obsadzone rozdartymi, którzy pozbyli się ciała.
Czy to dystrakcje w odpowiedzi na test z "albo nie być"?
Tak być, jak nie być? Ktokolwiek wystawia język komukolwiek,
a masa autoterapeutów uprawia złote rogi na cudzych głowach,
pawimi piórami opisują fikcyjne przypadki słomianego pogo.

Dotyka dachówek klawiszy, na palcach chodzi bez wysiłku.
Przemierza galerie i archiwa. W bezsprzecznie obecnym nigdzie,
w piątej stronie, z uporem maniaczki buduje lepiankę z tytułów.
Jakby między: jest i nie ma - był środek przeszłości na teraz.
Ożywieni, ojciec i matka krążą wokół siebie, fosforyzuje próchno,
a strefy mroku w powrotnych widzeniach są wyraźne niejasne.

Organiczne węgle jeszcze raz kołują i spalają się w przestrzeni.
Anonim kreśli znaki anonimom, z procesora do monokryształów
w układach scalonych, do zamkniętych na hasła w skrzyniach
z plastykową klapą. Napięcia i trwania pojedynczego taktu.
Między słowem, a rozkazem - cyfry, porcje najmniejszej energii
na igrzyska domysłów. Sylici znoszą kwas i słabną w zasadach.

Dotyka dachówek klawiszy, na palcach chodzi bez wysiłku.
Wyobraża się w różnym czasie, bezsprzecznie obecna nigdzie,
zostawia skrawki woli, zbieraninę kolorów po podmiocie.


Zielona Góra wrzesień 2011