Legenda o mechażołnierzu (czyli steampunk po polsku)
Dodane przez rabi dnia 29.01.2012 13:00
Koła zębate skrzypiały mu w ramionach;
urwało mu stopę na chwalebnych polach.
Jak krew zalała ziemię, tak serca legenda
o mechażołnierzu, co nie trafił na cmentarz.

Gdzieś pogubił śruby z przegubów kolan,
kiedy wykuśtykał z bitewnego pola
i nie lśnił jak dawniej przy księżycu nocą,
kiedy to na czole błyszczał złoty mosiądz.

Teraz dziura w głowie zupełnie odkryta,
a wokół niej ślady po wyrwanych nitach,
mówiły ludziom, że ten oto dziwak
ma duszę ciężką, a ciało całe w trybach.

Przez otwór w głowie widać było życie -
kręcące się zębatki w nierównym rytmie
tego co pod blachą miedzianą tykało,
w miejscu gdzie dłoń przykładał blaszaną,

przysięgając na Boga, Honor, Ojczyznę,
zupełnie śpiewnie, niemechanicznie.
Wierzył, że wszystkie te ludzkie znaki,
czynią go człowiekiem. A nawet Polakiem.

Lecz trudno było uznać takie oto dziwo
za istotę ludzką, zupełnie prawdziwą.
W dodatku kłóciło się z dobrym smakiem,
żeby z nim rozmawiać jak Polak z Polakiem.

Nie znał przeszłości, tylko, co kazano.
Przynitowano mu polską tożsamość;
nadano cele i myśl, że dokądś zmierza.
Miał dumę żołnierską i honor żołnierza.

Po tej całej wojnie kościoła unikał.
Bał się spojrzeń wiernych, gdyż klękając skrzypiał.
Te wszystkie, plastyczne twarze mówiły,
że człowiek przez Boga lepiony był z gliny.

Więc tłoki koślawe i mechanizmy
przeczyły artowskiej, boskiej precyzji,
w której biochemia i sztuka razem,
czynią człowieka boskim obrazem.

Obnażył przed kobietą swe stalowe kości,
serce podkręcał by darzyć ją miłością.
Ona tylko drżała przed nim, cała w strachu:
"Jakże mam się wtulić w twardość zimnej blachy?

Wszak kości są białe a krew czerwona,
więc jaki z Ciebie człowiek. A szczególnie Polak.
Ciężka dla mnie miłość, skrzypiąca, niezręczna,
tłoczona z pompy mosiężnego serca."

Zszedł do podziemia i przez małe okno,
świat obserwował niczym Pinokio.
Podziemną miał duszę i lęki podziemne,
że nie Bóg go stworzył lecz złe moce ciemne.

"Nigdy nie krwawię, nie wiem co to starość,
więc co tak nie boląc pod blachą zabolało?
Pompa tłoczy pustkę, trwającą bez końca.
Zażegnam ją w sobie. Odszukam matkę, ojca."

W dzień pracy unikał. Rdzewiał na budowach.
Nieruchomiał, skrzypiał, kiedy szedł po schodach.
Więc pieniądz zdobywał do swoich planów,
sprzedając nocą zębatki do zegarów.

Część trybików z głowy, część zębatek z ręki.
Płacono mu niewiele za szlachetne części.
A on słabł w podróży, zapominał po co
podróżuje po kraju, i dlaczego nocą.

Zgubił się w myślach: "Człowiek ja, czy robot?"
Płacił życiu za życie. Płacił całym sobą.
Dopiero gdy wysprzedawał za wiele części,
pojął wnet, że podróż ta, wiedzie do śmierci:

"Śmiertelny jestem, więc jakby żywy.
Człowiek i Polak, jakby prawdziwy.
Jakby mężczyzna, jakby podróżnik,
lecz jakby to "jakby" od innych mnie różni."

Ta, jakby tożsamość niekonsekwentna,
sprawiła, że nigdy nie trafił na cmentarz.
Na złom też nie trafił i nie trafił nigdzie.
Miał tylko siebie i swoje jakby życie.

Błąka się tak wielu, nie znając legendy
o poszukiwaczu, polskim, wyklętym,
szlachetnym, o którym nikt nie pamięta -
mechażołnierzu, co nie trafił na cmentarz.