NA BAZARZE RÓŻYCKIEGO WIELE JESZCZE JEST MĄDREGO
Dodane przez Aga P dnia 29.03.2012 00:02
Pewna handlarka z Różyckiego*
Powiedziała coś krymskiego
Choć sonetem to nie było
Wszystkich dość zaciekawiło

W kamienicy przy bazarze
Jeden człowiek miał mieć gażę
Za robotę niecodzienną
Choć od wieków wciąż brzemienną

Pewną nocą przy podróży
Kiedy czas tak mocno nuży
Przysnął sobie tak w ekspresie
Że obudził w Chersonezesie

Stacja jakaś nieznajoma
A i język, inna mowa
Spytał więc kogoś obcego
Cóż też mogło spotkać jego

W Gdańsku miał już plan na drogę
A na Krymie stawia nogę?
Okazało się szybciutko
Że wypili nie malutko

I jak wagon odczepiali
On nie przesiadł się, bo spali
Choć konduktor wciąż nalegał
On powtarzał, że nie trzeba

Po litrówce aloesu
Dotarł do swojego kresu
Wraz z kompanem tej podróży
Co tak pięknie wczoraj bzdurzył

Z pracy nici, no bo jak?
Niech to wszystko weźmie szlag!
Do trójmiasta za daleko,
Więc na kaca kupił mleko

Myślał, myślał powolutku
O tym swoim wielkim smutku
Bo w teatrze spektakl grają
I na pewno nie czekają

Rola główna- Makbet, klasa!
A on obok ma blondasa
Dmitrij mówi: będzie pociąg
A nasz Makbet tylko spoczął

Pociąg długo nie przyjeżdżał
Król mentalnie już wyjeżdżał
Wnet głos zatnie z megafonu
Edmund skakać chce z balkonu

Odwołali dziś podróże
Trzeba zostać więc w tej dziurze
W Saki głębię dalej brnąc
Spotkał Makbet mocno klnąc

Kominiarza w sadzy czarnej
W sytuacji niemoralnej
Z dziewką jurną przy kominie
Skakał jak na trampolinie.

Ocknął się wnet z Casanovy
Nasz czyściciel kominowy
Wciągnął portki, przetarł lico
I powiedział coś cyrylicą

Okazało się pokrótce
Że on też jest dziś po wódce
Skoro można, trza się rozgrzać
Znów czerwone mieli nozdrza

Tak nachlali się panowie
Że z barmanem- po namowie
Poszli razem do rozlewni
Będąc przy tym dość wylewni

Toć historię o podróży
Całe miasto już bajdurzy
A nasz król po całej nocy
Usiadł tylko w swej niemocy

I przypomnieć nie mógł sobie
Co wtem robi tu na dziobie?
Skąd na Cieśninie Kerczeńskiej
Wziął się teraz znów z Wileńskiej?

Drugi raz i to samo
Braknie jeszcze Cię agamo*
Co tu robić? Jak powrócić?
I zdrowaśki zaczął nucić.

Bryza twarz jego smagnęła
Wtem jak łajba nie bujnęła
Poszedł paw na wody krymskie
Wielki jak Imperium Rzymskie

Lepiej - myśli nasz bohater
Sprawdzę jakie tu bitrate*
A kabina kapitana
Całkiem obok była dana

I za sterem - nie do wiary
Stoi przecież on, wikary
Witaj brachu, ze sto lat
Jaki mały jest ten świat

Bez sutanny, koloratki
Obok ślicznej równolatki
Niegdyś kapłan wyświęcony
Dziś przytula się do żony

Cóż, szczęśliwy jest - pomyślał
Edmund nasz, co się nie wyspał
I tak wspomniał o swym domu
Że tam zwierza się nikomu

Puste kąty w czterech ścianach
Czasem woda płynie w kranach
Nie ma kwiatków ani kota
Czeka tylko w puszcze szprota

- Cóż mi po teatrze, Panie?
Ciągle próby, ciągle granie
Skoro nie mam kogo kochać
No i zaczął Edmund szlochać

Zaś świadomość, że zawalił
Bo za nadto się oddalił
Od teatru, od premiery
I nie robi wtem kariery

Z jednej strony rozżalona
Z drugiej strony obwiniona
Z trzeciej strony złość, wyrzuty
I do statku on przykuty...

Kilka dni później...

Edmund patrzy, niedowierza
Toć Atlantyk on przemierza
Widać ląd na horyzoncie
Już niedługo będą w porcie

Od Kanarów tak na północ
Archipelag witał już noc
Na Maderze trwał Rajd Wina
Edmund usiadł do pianina

A gdy zagrał swoją nutę
Czekał może tak minutę
Zanim ujrzał dziewczę cudne
Bycie tu nie było nudne

Całą noc spędzili blisko
Choć bez śniegu ale ślisko
Monte-sanie wiklinowe
Były adrenalinowe

I na Funchal gdy zjechali
To się w sobie zakochali
I nie chcieli dłużej czekać
Ani od czułości zwlekać

Wziął ją mocno w swe ramiona
Ona piękna, jak wyśniona
A tak wiele w nich szacunku
Jak u Klimta w Pocałunku

Zatraceni w namiętności
Zapomnieli się w słabości
I po wszystkim tu na plaży
Nie myśleli, że się zdarzy

Za dziewięć długich miesięcy
Ten pokoik już dziecięcy
I czapeczki i wózeczki
Czytać przyszło też bajeczki

Jednak zanim to się stało
I oddali sobie ciało
Edmund wrócił już do kraju
Ale jeszcze wiosną w maju

Pozbył się na Pradze domu
I nie mówiąc nic nikomu
Wrócił na wyspę wciąż wiosny
I jak nigdy w tym radosny

Nie żal było już Makbeta
Skoro obok ta kobieta
I maleństwo, synek słodki
Jeszcze rok, pójdzie na wrotki

Czas tak leci, się nie cofa
I co, że wciąż stara sofa
I co, że nie gra Makbeta
Skoro wtedy jak asceta

Serce jego było puste
Sztuka sztuką, och Auguste
Te uczucia wciąż na scenie
To jak nijakie bębnienie

W życiu - rzekła bazarowa
Nic nie warte tylko słowa
Ważne by żyć tak jak trzeba
I by nie zabrakło chleba.