REDUTA
Dodane przez Piotr Binkowski dnia 03.08.2007 06:24
Nas pić nie zmuszano - zasiadłem za stołem
I wzrokiem ciekawym powiodłem wokoło:
Krąg twarzy skalanych przez trunki nieczyste.
W powietrzu unosił się odór siarczysty,
Na ławie butelek ciągną się szeregi -
W nich napitków morza, nieznane ich brzegi.
Niczym wojska stały - gotowe i zwarte,
Bezwstydnie kusiły pokusą otwartą.
I widziałem pierwszą, tę w zdobionej flasze,
Zdała się przodować tej całej watasze,
Zdawała się czekać, by ktoś na nią skinął,
By chwycił za szyjkę, szybkim ruchem zwinął...

I znalazł się śmiałek, heros bez imienia,
Pod jego stopami winna trząść się ziemia,
Albowiem odwagi chcąc swej dowieść wartość
Postanowił haustem wyżłopać zawartość.
Wpół więc butlę chwycił w mocarnym uścisku
(zbliżyłem się nieco, chcąc przyjrzeć zjawisku)
I wypił! Ach, triumf na twarzy zagościł!
Lecz cóż to? Ktoś inny do niej prawo rościł?
Podniósł się znad stołu, rosły niczym kilku
A za nim ziomkowie jakby zgraja wilków.
"Mójci to był trunek" - rzucił zaraz gniewnie
Wyrzekł to z powagą, słowa cedząc pewnie.

Pierwszy w międzyczasie zwołał towarzyszy -
Stali i patrzyli w ślepia swoje, dysząc.
Wreszcie nie wytrzymał któryś z nich nerwowo,
Wrzasnął, przybierając postawę bojową.
Rzucił się na wroga, nie dbał o liczebność
Wnet się zacznie jatka - miałem o tym pewność!

Z kilkunastu piersi okrzyk wzniósł się chórem
Mrożścy krew w żyłach. Stanęli wraz murem.
Zaczęła się bitwa, co nie zna litości!
Tak się bić potrafią tylko ludzie prości,
Których nie obchodzą wzniosłe ideały -
Byle który chwycił kawał jakiejś pały
I niewiele myśląc grzmotnął w czerep wrogi -
Na nic się nie zdadzą pokojowe drogi.

I mnie również wzięło owo wojowanie
Stanąłem ochoczo na Marsa wezwanie.
Chwyciłem coś mocno i nie mierząc wcale
Rzuciłem przed siebie - może w coś przywalę?
Tak! O czyjąś głowę rozbiła się flaszka
Mocno! Niechaj boli nieprzyjazna czaszka!
Latały talerze wśród walczących srogie,
Krew zmieszana z winem kryła blat podłogi,
Brali się za bary, nikt nie przetrwał cały,
Wkoło czuć aromat potu i gorzały...

Nie masz tylu w duszy uczuć rozmaitych
Ile tutaj naczyń w drobny mak rozbito!
Patrz - kufel jak granat upadł wśród walczących
Pękając odłamki wytoczył raniące
Pobudzając wściekłość - każdy w niej się nurza
Obłok nienawiści komnatę zachmurza.
Pęka dzban wśród dymu, piwo w niebo leci
Rozbryzga strumieniem, niosąc wkoło śmieci.

Tutaj wazon, lecąc, grozi, szumi, wyje,
Nieprzytomność sprawia, waląc w czyjąś szyję.
Dorwał kolejnego - już się z bólu zwija,
Wali w czoło zębem, oddechem zabija.

Nie widać przewagi, lecz słychać po dźwięku,
Po waleniu trupów, po ranionych jęku,
Że wielu tu dzisiaj zgon chyba zaliczy -
Pod ścianą ktoś z bólu cicho, smętnie kwiczy.

Gdzież jest karczmarz niecny, co na rzeź wyprawia,
Czy dzieli odwagę, czy pierś sam nadstawia?
Wszak to on jest tutaj głównym mącicielem,
Postawił przed nimi rząd zgubnych butelek!
Nie, jego tu nie ma, za szynkwasem skryty,
Uciekł, przerażeniem wzrok jego spowity.
Wielki samowładnik gospod połowicy,
W jakie można popaść w tej ziemskiej stolicy.
Władza jego wielka nad maluczkich losem,
On ich wykorzysta, z pustym wygna trzosem!
Ślepy na cierpienie tych niezawinionych,
Kiedy się tłumaczą żonom rozjuszonym!

Ja to zrozumiałem, ja powiodę chłopów!
Nie będziesz ich gnębił, skończysz w ciemnym lochu!
Władco jak Bóg silny, jak Szatan złośliwy!
Czemu przez swe czyny prostych pragniesz skrzywić?
Czemu nieprawości bezczelnie rozsiewasz
I nad szkodą innych chamsko się zaśmiewasz?
Niech no wytrzeźwieją, niech przejrzą na oczy
Jaki zgotowałeś biednym los uroczy!
Niech poznają mocy niecnych twych działanie
Niechże się zbuntują, skrócą panowanie!

Tak tu przemawiałem do gromady wojów,
Jednak zaślepieni byli w swoim boju,
Słów mych nie słuchali - wódka myśl spowiła
I ojca na syna naprzeciw stawiła.
Łzy mój duch wytoczył zanadto wrażliwy,
Na nic me mówienia, na nic słów porywy.
Pociemniało w oczach - a gdym łzy ocierał,
Odnalazłem dzbanek - wino wciąż zawierał,
Dzban zdobiony pięknie, z malowanym uszkiem.
Chwyciłem za uszko, wypiłem go duszkiem.
Zdało się, żem ujrzał postać jenerała
Mundur miał wspaniały, medal błyszczał z dala.
Widziałem dłoń jego - słała mi rozkazy
Widziałem, jak machnął dłonią kilka razy
I widzę go znowu - rękę - błyskawicę
Uniósł, grozi wrogom, trzyma palną świecę.

Nagle pociemniało, jakby światło zgasło
Ktoś mi rzucił spocznij - jam posłusznie zasnął.