Znowu kłują w źrenice zastygłe łzy czasu - Cyklad roje.
Już prawą nogą chwalę marmurowy Paros i cieszę
jak dziecko urodziny bogów! Jednym okiem po Syros
zerkam i gaworzę, i przemieszkuję z Amfitrytą.
Bez złudy pytam o zdrowie, zapach winnic i ożywczą
wilgoć. Delos karmię oddechem trójzębego
i w świętą mierzę drogę, by w gościnnej
Rhenei porzucić zbyteczne kości.
Przecieram i liczę wasze, w mroku, niewidzące oczy.
Wtuleni ostatnim początkiem pod granitowe płyty
- jak ja - na prawym boku, tysiąc chwil do cna
słodko śnicie. Z kamienną poduszką pod skronią
nie straszne groźby Thery ani pomruki
sklepień, ani ręce czasu i nędzy.
Czosnek z Tenos dał mi siłę Heraklesa i przystań.
Uskrzydlony, obsydianem wypełniam sakwy włóczęgi.
Nie gardzę niczym. Nie mijam i lękliwych nimf,
i strof Simonidesa. A widzę już, że nie zabraknie
mi wszystkiego, prócz spokojnego dnia
pośród latorośli, amfor i pasterzy.
Zwyczajnych uczcijmy nektarem Dionizosa!
Przebranych zanurzę niczym Therę najpierw
w pyle, później w wulkanicznej lawie,
wreszcie - dla ładu - w mokrej Egejskiej soli.
Nie milczących, i nie puste dzbany
mi dajcier30; dla zabicia losu.
Dodane przez Grzegorz Moss
dnia 07.11.2009 08:18 ˇ
6 Komentarzy ·
1090 Czytań ·
|