Pamiętasz, porzuciłem dziecięce ręce na stoliku,
Który dumał przy ścianie pokoju cicho i skromnie,
W który nigdy nie wpadało ślepca światło poranne,
Więc nie znana mu była wczesna gra ciemnych latawców,
Rozkwitające jasne ciepło słonecznych wybrzuszeń;
Skorupki moich nieprawych, złodziejskich dłoni kruszeją,
Szare niby pamięć mięsa i krew starej herbaty,
Z każdym stuleciem płatek skóry, to kontekst paznokcia.
Tak, kradłem sekretny zapach kwiatów, jedno jedyne
Słowo zaciśnięte w kamieniach; kradłem te maliny,
Te porzeczki śniące przy drodze; na tamburynie
Grusz i jabłoni grając kradłem głos ptakom pustynnym
W niebios nicach, dobro i zło; kradłem i wstyd dorosłych,
Z najróżnorodniejszych ich rumieńców układałem
Mą odwagę, ich wiedzą, nie za darmo przyjmowaną
Lecz z wyrzutem i dumą, wypalałem nefryt bajek.
Teraz nad ich kruchością, są jak skostniałe motyle,
Stoję, zatopione w soli oceanów ciemnych,
Nektarze mrocznych bogów, całuje każdą z ich kostek.
Waham się, lecz nie odważę, aby jeszcze raz przymierzyć.
Jak niewinny, co znaczy odtrącony przez świat, cofam:
Na początek głowę - głowa opada w gniazdo mgławic;
Potem pierś - pierś przebija lament przedmiotów; na końcu
siostrzane ręce - nie mogące puścić ostatniego
dotyku - palce w mgnieniu spraw topią się jak świece.
|