| 
 Płomienie liżą sęki białej  brzozy, słychać 
cichy trzask i szepty w wieczornej bryzie, 
równo ustawione polana przypominają wigwam, 
zapada się zapowiedzią rytuału, czekamy. 
 
Snopy iskier tryskają w górę świerków, żar  
różowi twarze jęzorami ogniska. Strach 
wędruje od pępka, rozłazi się, zapala w gardle, 
trudno przełknąć, woda wędruje z rąk do rąk. 
 
Drewno oplecione ogniem syczy pod grabiami, 
płonące jeszcze węgle poddają się niechętnie, 
metalowy grzebień czesze długi żar-dywan, 
nogawki zawinięte wysoko, depczemy trawę. 
 
Z nogi na nogę, rytm wybijany stopami gra 
melodią tybetańskich bębnów z komputera, 
wdech-wydech, przenikliwe oczy rozkazują, 
ręce na barkach - idź, jesteś gotowa - idź. 
 
Poszła, inni za nią, do pokonania strach - tam 
na końcu płonących węgli czeka przyjaciel, 
wyczuła chłód rosy i jego ramiona, przeszła  
zdziwiona i szczęśliwa, że tak - i nie parzyło. 
Dodane przez  Eulalia
dnia 29.09.2010 22:48 ˇ
7 Komentarzy ·
909 Czytań ·
  
 
 |