Uwierały drewniane ławki pomalowane
Jasnobrązową, prawie słonecznikową, farbą.
Siedzimy prosto. Po drodze - Morochów
(Jak wyjaśnia ojciec - od ukraińskiego słowa
Oznaczającego mrówkę). Pociąg z Zagórza
Do Komańczy gdzieniegdzie zwalnia na tyle,
Że w przypływie swawoli spacerujemy obok
Wagonu. Zapach kartoflisk i dymu.
Rudo-białe krowy i wyprężeni na baczność
Dróżnicy w czerwonych czapkach z chorągiewką
I trąbką w ręce - strzegący, tak mi się wtedy wydawało,
Czegoś niezmiernie ważnego, co potwierdzał
Stukot kół uderzających o tory.
|