Liżą mnie niewidzialne języki,
te drobne ukłucia świadczą o zarazie.
Rozsiada się statecznie flotylla dmuchawców
i w skórze zakłada kolonie karne.
Plotkuje mną powietrze,
wypluwają wyspy i robią sobie g-rzeczną przystań,
daję się łatwo rozsmarowywać na kromce
z kosza, pod grochówkę z menażki
w trzecim dniu poligonu.
Czwartego dnia będą jedli Podsiadłę,
to ich naprawdę wzmocni.
Szczątki dawnych poetów, na widok których
panienki sikały, plączą się z dźwiękami
przebojów puszczanych z głośników na wzgórzu.
Disco polo wchodzi łatwo, nic nie
boląc, jak świeca. Poeta nie.
Poeta się pierdoli, rwie, stwarza
problemy językowe: podmienia
znaczenia, podmywa dawno wykrystalizowane
pojęcia, przestawia minerały akcentów
w glebie i na półkach zbieraczy,
którzy właśnie tracą cierpliwość
i mówią głośno, przez szybę i folię,
przez celofan do kwiatów: chuj,
aż biedne chylą swe potulne główki.
Lepiej by wam było polecieć w kosmos.
Zacząć nowe życie na Marsie,
a nie na przedramieniu. Za chwilę
sięgnę po szmatę w wiadrze i środki
czystości. Zegnę was w łokciu i wypluję.
Będziemy wspominać zgłoskowcem, w tercynie.
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
2043 Czytań ·
|