poezja polska - serwis internetowy

STRONA GŁÓWNA ˇ REGULAMIN ˇ WIERSZE UŻYTKOWNIKÓW ˇ IMAK - MAGAZYN VIDEO ˇ AKTUALNOŚCI ˇ FORUMPiątek, 19.04.2024
Nawigacja
STRONA GŁÓWNA

REGULAMIN
POLITYKA PRYWATNOŚCI

PARNAS - POECI - WIERSZE

WIERSZE UŻYTKOWNIKÓW

KORGO TV

YOUTUBE

WIERSZE /VIDEO/

PIOSENKA POETYCKA /VIDEO/

IMAK - MAGAZYN VIDEO

WOKÓŁ POEZJI /teksty/

WOKÓŁ POEZJI /VIDEO/

RECENZJE UŻYTKOWNIKÓW

KONKURSY 2008/10 (archiwum)

KONKURSY KWARTAŁU 2010 - 2012

-- KONKURS NA WIERSZ -- (IV kwartał 2012)

SUKCESY

GALERIA FOTO

AKTUALNOŚCI

FORUM

CZAT


LINKI

KONTAKT

Szukaj




Wątki na Forum
Najnowsze Wpisy
FRASZKI
Co to jest poezja?
EKSPERYMENTY
playlista- niezapomn...
Chimeryków c.d.
"Na początku było sł...
Ksiądz Jan Twardowski
Bank wysokooprocento...
Monodramy
,, limeryki"
Ostatnio dodane Wiersze
Metafora na ławce
Marzenie o niebie w ...
Co widziały i co sły...
Julia Milu
Roszada w niedoczasie
Miłość
Wierßcz
eteryczny avatar
Reszta została w myś...
Anihilacja
ZOOM: Zoom



Słońca nie było przed sekundą.

Oczy wędrują na koronę.

Blask, czarne sylwetki, twarze,

iskry jednolite w oknach metra,

które lecą w zimny lont tunelu.

Zwęglony diament na dyskietce.

Zaćmienie oczu w dysku słońca.

Dziewczynka z zapałkami obraca się w szybie windy

i rozpryskuje w teledysk iskier na dnie.

Spada stempel lub kafar windy, lecz pozostaje dym.

Z miejsca skaczę w czeluść, ląduję na dachu kabiny,

odbijam się, nurkuję pod spód, zbieram i obserwuję.

Maleńka galaktyka mózgu dziewczynki z zapałkami

dogasa jak biały karzeł na betonowym dnie.

Popiół da się zamknąć w siedmiu paskach klasera,

serie są okolicznościowe, jak samobójstwa gwiazd.

Jakby dziecko z uchem przy muszli nie mogło się mylić,

znaczki świecą pod kołdrą, kiedy szukam snu.



A obrazek warkoczy, jak dwie kometki w studni

w sekwencji nocnego lotu, czy nie spali powiek?

Zaczął już "kiełkować"? Tej nocy czy będzie kwitł?

Wessało jak dwie krople kawy w czarny filc pod mysz.

Kołyszesz się jak malarz przy ścianie trade center,

jakże komfortowe twoje krzesełko na linach, wiatr,

lotna cisza w zablokowanym wyciągu nad śniegiem.

Coraz więcej ludzi po prostu podnosi się, otrzepuje,

musi lecieć. Trudno dać wiarę. Poziom nie gra roli.

Kwestia szkoły, mówią, indeks, diagram spadania.

Co miało wisieć, upadnie, i może spokojnie utonąć.



Szkoła jest specyficzna. Indeks oznacza: przeszedłeś

czerwoną chmurę bólu, w porządku, ale to nie znaczy,

że ból będzie procentować, ponieważ doznane kolory

momentalnie mogą zniknąć jak za dotknięciem zimy,

zmieniając cię w przezroczysty sopel bez luminescencji

albo w oceanarium ciszy, przemilczany klimat

jak zanikający ślad po rekinie,

gdzie

doskonale będzie widać, jak bardzo twój własny

był rzekomo obiektywny ból zaliczony przez ciebie

na zasadzie wolnego słuchacza, jak mało miał wspólnego

z rzeczywistym wyborem przedmiotu i stopnia trudności,

jak w gruncie rzeczy mocno stałeś w miejscu na ziemi,

nie poszukując swojej chmury, lecz nosząc ją w sobie

od legendarnego początku, jak październikowe niebo

ukrywa w rękawie listopad, i tylko od czasu do czasu

pozwalając jej sennie odpływać na wyciągnięcie dłoni,

jakby ktoś wypuszczał partnerkę na dyskretną próbę,

chcąc przez moment zobaczyć, jak widzą ją inni,

jak ona widzi innych w lusterku na elektrycznej smyczy

zwanej pożądaniem. A potem znowu wciągając ją w usta

niby balonik poziomkowej gumy, wmawiając ekspertom,

że byłeś dobrym klasykiem z alegorycznym dalmierzem,

obłok miałeś dwuwymiarowy w kieszonce na piersi,

nieomal pastoralny, który minimalnie farbował.

I możesz pożegnać się z indeksem.



Lecz wczoraj poszliśmy do cukierni.

Pytałeś o moją filozofię

wieków średnich, poprawnie sugerując,

że nie ma po prostu jednego, ale każdy

przechodzi średniowiecze odmiennie

i w swoim stylu, zależnie od charakteru

i wychowania, jak również okoliczności

losu. Ważna jest też tak zwana chemia,

ambientna muzyka hormonów i genetyczne układy,

które nie mają nic wspólnego z codziennym

patrzeniem w lustro. Ja argumentowałem, że

oczywiście, że tak, jednak z drugiej strony

zapyziałość, otępienie, i stęchlizna,

które zaproponowałeś jako klimat generalny

wszelkiej średniości, bynajmniej nie muszą

spowijać pajęczą glątwą tych autentycznie

spsiałych dni, albowiem dopiero w wieku średnim

może nastąpić rozumienie konstrukcji,

którą każde indywidualne życie tak czy owak jest,

gdyż nawet ludzką ruinę ocenia się przecież na tle

tego, czym mogłaby być, gdyby nie była sobą.

Co znaczy, że poczucie konstrukcji jest nam jakby

wrodzone, powiedzmy wręcz, że przedustawnie

dane, jako taki głębszy zmysł architektoniczny

poprzedzający i naturalnie skazujący na burleskę

wszystkie przedwczesne skłonności do destrukcji.

A zmysł ten po raz pierwszy może dojść do głosu

właśnie u mediewistów, czego jasnym dowodem

Boska komedia Dantego, kryształek struktury,

który kąpie się w blasku zaświatów jedynie dlatego

że słuszna konstrukcja najwidoczniej nie jest możliwa

bez odrobiny światła, które przychodzi skądinąd,

a które potrafimy dostrzec dopiero w momencie,

kiedy potkniemy się o ten próg, wyłożymy na miedzy

oddzielającej kurzawkę młodości od gleby

doświadczenia. Więc nawet jeśli w zasadzie leżymy,

to nasze oczy już patrzą wzrokiem impresjonistów,

innymi słowy, dopiero teraz mamy pełne spektrum

rozszczepione jak atom, dopiero w tej chwili zachodzi

ta reakcja jądrowa, którą jako ludzie młodzi

zwyczajnie sobie uzurpowaliśmy, wymachując wiosłem

w epoce krwi i kamienia, równocześnie twierdząc,

że świst naszych gitar oddaje przemysłową wrażliwość.

I nie wiem jak ty, ale ja mam nieodparte wrażenie

startu łodzi podwodnej z najnowocześniejszym napędem

i perspektywą niezwykle głębokich zanurzeń

przy świetnej widoczności wszystkich wrogich obiektów.



A gdy dzień jest westchnieniem w koszulce ochronnej z ołowiu,

niebo gniecie nas jak astma lub szkiełko kieszonkowej busoli.

I najważniejszy fakt może stanowić na przykład

upuszczenie papierosa w wannie albo na dywanik

z deszczem ciemnoczerwonych iskier i w tej sytuacji dotkliwszym

rubinowym okruchem żaru, który wymaga śliny

na palcu, aby mógł prowizorycznie się przykleić, nie parząc

delikwenta. Powinni o czymś takim uczyć u nas w szkołach,

lecz szkoły, jak wiadomo, pogrążyły się w abstrakcji.

Wiedza nie trafia do uczniów, bo "formułki" wiedzy

nazbyt przypominają ćwiczenia na mapie konturowej,

którą każdy koloruje sobie tylko znanymi kredkami

subiektywnie, albo, jak mówią najzłośliwsi, "teatr

wojny" na ćwiczebnej mapie sztabowej,

na której topografia, szczególnie zaś nazwy

to zwykły wymysł bezdusznej wytwórni

takich map, działającej bez jakichś złych intencji,

niemniej jednak szkodliwej, bo przecież siejącej

zamęt w naszym poczuciu rzeczywistości.

Nauczyciel powinien dbać o życiowość swojego przekazu.

To nie może być Gapcio, zwykły funkcjonariusz

wypędzony przez ojca ze smoczego domu

za to, że nie otruł wroga wielogłowej rodziny, "tylko"

przyrządził mu kompres na hiszpańską grypę

w godzinie dobrego serca. Nie.

Życiowość przekazu polega często właśnie na truciźnie.

I to nie takiej, która słodko sączy się w głąb "serca"

w tabletkach, tabelkach, tak zwanych pigułkach wiedzy,

ale takiej, która atakuje cały system nerwowy

momentalnie, jak nowoczesny gaz paraliżujący,

"unieszkodliwiając" ucznia w poczuciu olśnienia.

A czy możliwa jest wiedza bez wstrząsu, bez przejęcia,

bez stagnacji, podczas której pozornie nic nie zachodzi -

choć przecież owoc podskórnie procentuje i dojrzewa?

Inaczej mówiąc, wszystko zawsze musi być dla ludzi,

jak ciekawa powieść albo nawet film eksperymentalny,

o którym da się powiedzieć jednak, że jest "dobrze zrobiony",

zresztą jak moje życie, jak te niezawodne dni,

kiedy szkolne obowiązki zostają wykreślone.



I tylko czasem to westchnienie jest preludium do schyłku dnia

jak bonus bryzy ostatniego wiatru.

Ostatnia szansa dla żeglarzy, których przedwieczorny sztil

zaskoczył z dala od portu. I kołyszą się teraz niemrawo

na miedzianej wodzie, każdy przy filigranowej fali,

którą sam wytwarza, już to przesiadając się z burty na burtę,

już to schylając po upuszczoną butelkę. Czy można jeszcze

zakochać się w czymś, z czego uszło życie? Ten dzień

kładzie się na ziemię jak drogowskaz na rozstajnych drogach,

pokrywa czarnym piaskiem nocy i dezorientacji. Bo zawsze

gubimy się pod wieczór, nawet przy dalekosiężnych planach

sięgających ranka pierwsze kroki w księżycowym zmierzchu

robimy w nowym obuwiu, jakby w niewygodnych trzewikach

lub wręcz na szpileczkach grzęznących w delikatnej ściółce

niepewności podszywającej każdy odważniejszy gest. Któż

może być pewien, jak na jego obecność zareaguje noc?

Co uboga dziewczyna włoży na przyjęcie,

na które de facto nie idzie, to raczej przyjęcie

idzie do niej, sala balowa ląduje jak kandelabr albo wianek

z hula-hoop płonących świec spada dziewczynie przez głowę

do stóp, a ona tańczy, biedactwo, jak lew wystraszony obręczą,

potrząsając włosami w zdumieniu, że oto tak mało potrzeba,

każda noc jest jak Waldorf Astoria, diament wielki jak Ritz,

i tylko te najczarniejsze, najsamotniejsze godziny należy

napełnić stukiem obcasów, by przynajmniej z daleka brzmiały

jak western u sąsiada za ścianą czy Singer?

Gdyż miłość jest to

dynamit, lontu nigdy nie traćcie z oczu. Częstokroć producenci

robią coś dla dzieci, co nazywają "dynamit", mając na uwadze

rzecz trzaskającą na języku i musującą przyjemnie jak poezja.

Jednak musimy pamiętać, że dzieje się to w czasach,

w których łatwiej o plastykowy granat na lany poniedziałek

niż tradycyjne jajeczko.



Te wiecznotrwałe morskie ondulacje...

Kiedy na miasto lecą bomby grafitowe

i wszystkie grupy będą grać bez prądu,

zapada cisza przed nocą poety.

Autor pojawia się w terminatorkach.

Błysk fleszy niszczy fotoreporterów.

Autor ma cytrynkę z setką pejsachówki

i podróżny termoforek pełen jałowcówki.

Tradycyjne jajeczko z lufką monastyrki

i karabinek na wodę ze spustem horyłki.

Miniaturowa piersiówka lśni w terminatorkach.

Autor kłania się starcom, damom i młodzieży.



Nasz gość przeczyta dzisiaj poemat pionowego startu.

Dlatego przy swoich krzesełkach znajdą państwo pasy.

Teraz prosimy je zapiąć, koleżanka nam zademonstruje.



Kończąc, ogromnie dziękuję. Jutro o tej porze

Zoom, agencja krytyków, zaprasza na casting.

Mistrzu,

może pan stuknąć się z popielniczką, chyba brzęknie.

Usunęliśmy lustra. Here's looking at you, kapitanie.



Po zastosowaniu intensyfikatorów szampon Verbal Essences

zdaje tymczasem egzamin jako prawdziwie nowoczesny szampon

ze szczyptą zrozumiałej nostalgii za wyrobami z natury

naszych przodków, łącząc tym samym czarodziejski świat ojca

Wawrzyńca z możliwościami współczesnego laboranta.

Piana umiarkowana, lecz nikogo nie powinno to dziwić.

Gdyż świat już odchodzi od czysto dekoracyjnych efektów,

których zadaniem było fosforyzować na powierzchni

dla potrzeb kamer starego typu "glossujących" zjawiska

przez wzgląd na naiwność konsumenta. Dziś drążymy od spodu

dawno zapomniane potęgi i zaglądamy w półcienie

niewytłumaczalnych wibracji, właśnie owych "esencji"

i zagadki samego życia, która się zawsze przejawia

jako coś głęboko nurtującego, by ująć rzecz symbolicznie,

pochewki, torebki, cebulki, a zatem słowa najprostsze,

by użyć tu paraleli, te, które w swej prawdomówności

potrafią aktywnie współdziałać, jakby uwalniając człowieka

od balastu i namułów, szlamu wielosłowia,

prysznicem prawdziwej poezji. Twe życie nabiera rozblasku

i znów możesz się pokazać w najważniejszym momencie

z falującą swobodą i stuprocentową pewnością,

że się podobasz tej jednej specjalnej osobie. Masz dla niej od rana

cały swój elastyczny wdzięk lśnień i aromatów,

a choćby i skrępowany najzwyklejszą gumką,

lecz przecież specyficzny w tej dawnej, naturalnej świeżości,

z jaką pisarz wciąż składa wyrazy, które naprawdę się liczą.

Bo to nie przypadek, żeby wrócić na moment do początku,

że kiedyś byli "zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz,

zaczarowany koń", a dzisiaj tylko - o ironio losu -

"zakodowana dorożka, zakodowany dorożkarz, zakodowany koń".

Czyli wart Pac pałaca, jak mówią starzy jubilaci,

podnosząc do ust pusty kieliszek

z tą zasłużoną prostotą, która nie wstydzi się prawdy

i nie przystaje na nic symbolicznego.



Z drugiej strony przerażają puste korytarze.

Zwłaszcza gdy jarzeniowe światło "łyska"

z jednostajnym brzękiem. A światło to dla wielu

wiąże się z czerwonym blaskiem słowa "Cisza"

nad drzwiami sali operacyjnej, w której operują

naturalnie nie nas, lecz kogoś nieznajomego.

My zaś zbłądziliśmy tu tylko przypadkiem i zaraz

tracimy z oczu smutne okoliczności zajścia, aż tu

dzyń!: długa klatka schodowa sprowadza nam całość

na kark i - stojąc przed drzwiami wolnej windy -

czujemy krótki strach, a wydaje się, że dzwonią.

I wiadomo, w którym kościele, tyle że ta wiedza

w ogóle nie pomaga. Korytarz przechodzi w owal

jakbyś wyglądał przez wizjer i nawet na chwilę

nie mógł oderwać oka. A kiedy narastają szepty,

wzrok odrywa się, lecz oko zostaje na szkiełku.

I samorzutnie napędza się koszmar.

Z widzeniem łączy cię już tylko plazma

nitek krochmalu, powłóczysty klajster

jak guma pod pulpitem szkolnej ławki.

I ktoś z poszeptujących, na przykład dozorca,

będzie musiał przynieść od siebie nożyczki,

aby cię odciąć od oka, czyli tym samym od światła.

Oko jednak będzie nadal działało samodzielnie

na własny rachunek sprawdzalny obiektywnie

przy pomocy najczulszych instrumentów.

Albowiem tak jak udaje się obecnie

całkowicie wyizolować mięśnie ud

w procesie nowoczesnego treningu,

tak też oko nie przedstawia już tajemnic

dla wprawnego selekcjonera doznań,

jednym cięciem lasera zabezpieczającego organ

z pożytkiem dla wiedzy, która z kolei przedstawia

widok raczej wielostronny i wielopiętrowy

jako system różnorakich zapadni i przejść,

które uruchamia się myszą. Hello.

Można się przejechać

każdą krwawą żyłką w białku,

jak torem bobslejowym w aksamitnej podczerwieni,

jakże precyzyjnie odwzorowującym niecny tryb życia,

cały tak zwany fajny pulsik kolosalnych nadużyć,

aż po cyklon źrenicy w tęczówce.



Jednak to dziwne, że zdecydowana większość ludzi

ma "czułki" nastawione na samo życie. Na przykład

te wszystkie słowa, aby dokładniej się zorientować

w interesie samego życia i swoim własnym w życiu,

jak kobieta bada sztywność członka przez spodnie

jednym muśnięc
Dodane przez admin dnia 01.01.1970 01:00 ˇ 1589 Czytań · Drukuj
Pajacyk
[www.pajacyk.pl]
Logowanie
Nazwa Użytkownika

Hasło



Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem?
Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.

Zapomniane hasło?
Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
Aktualności
XVIII OkP o "Cisową ...
V edycja OKP im. K. ...
poezja_org
Spotkanie Noworoczne
Nagroda Literacka m....
VII OKL im. Bolesław...
XVIII Konkurs Liter...
Zaduszki literackie
U mnie leczenie szpi...
XXIX OKL Twórczości ...
Użytkownicy
Gości Online: 7
Brak Użytkowników Online

Zarejestrowanych Użytkowników: 6 438
Nieaktywowani Użytkownicy: 0
Najnowszy Użytkownik: Notopech

nie ponosimy żadnej odpowiedzialności za treść wpisów
dokonywanych przez gości i użytkowników serwisu

PRAWA AUTORSKIE ZASTRZEŻONE

copyright © korgo sp. z o.o.
witryna jako całość i poszczególne jej fragmenty podlegają ochronie w myśl prawa autorskiego
wykorzystywanie bez zgody właściciela całości lub fragmentów serwisu jest zabronione
serwis powstał wg pomysłu Piotra Kontka i Leszka Kolczyńskiego

67036986 Unikalnych wizyt

Powered by PHP-Fusion v6.01.7 © 2003-2005