|
Krzysztof Kleszcz(1974) - mieszka w Tomaszowie Maz. Nominowany do nagrody głównej w Konkursie Poetyckim im. Bierezina w Łodzi (2007, 2006, 2004). Zwycięstwa w: Turnieju Jednego Wiersza im. Poświatowskiej w Częstochowie (2007) i Konkursie o Puchar Wina w Łodzi (2006).
II miejsce: w Konkursie im. Norwida w Otwocku (2008), w Konkursie im. Poświatowskiej w Częstochowie (2007), w Konkursie o Puchar Wina w Łodzi (2007); dwukrotnie w Turnieju Jednego Wiersza im. Bierezina w Łodzi (2004 i 2005).
Inne nagrody: Wyróżnienia w Konkursie im. Pajbosia (2007, Warszawa) i im.Olszewskiego w Bełchatowie (2006); w Turnieju Jednego Wiersza im. Sułkowskiego w Łodzi III m - 2006 i wyróżnienie (2007). Druk: w "Tyglu Kultury", internetowym wydaniu "Gazety Wyborczej", "Arteriach" i "Wakacie". Wydał ę (Kwadratura, Łódź 2008)
I nagroda w Konkursie o Puchar Wina (2007)
Meteoryt
Gdy spadł, wydawał się być z porcelany. Niebo
było zamglone, można powiedzieć, że nie było nieba.
A on nic nie ważył, był jak rodzynek w serniku,
jak czarna porzeczka, piosenka, gdy płyniesz z nią
i nie ma świata, nic nie ma, tylko podróż przez fisy,
wysokie c. I stał się naszym kosmosem, soczewką,
bo gdy patrzę, to patrzę już tylko przez niego.
Gdy przekładam z ręki do ręki, to czuję, że jest ciężki.
Dźwigać go trzeba, uważać, by sen był czujny,
krok bezpieczny. Patrzę jak się w nim odbijam,
jak odbija ciebie. Dokładnie mieścimy się w jego
metalicznym kadrze. Mój kompas zwariował.
Wystarczy zacisnąć dłoń, dotknąć, by nabrać sił.
Spadł. Teraz my - mamy swój cel, swoje mc kwadrat.
II m. w Turnieju Jednego Wiersza im. Poświatowskiej w Częstochowie (2007)
Zagoniony
Obłęd, co się wyprawia! Szaraki, burki, czarnoszyjce
wzbijają się, chcą nieba. A dysze puste, bez kolorów.
Smętnie, jakby ktoś słał ostatnie łoże. Łamańce, łęty leżą.
Można nimi smagać sterczące łopatki, mostki i biegać
w ekstazie z zamarzniętą śliną. Ciemno, sens stracił s,
wszystko spaprane. Trzeba leźć w ten mrok chybocącą się
kładką, patrzeć jak nurt przesuwa śniętą rybę. Rozcieraj szyby,
rozmazuj syf, klnij! Pora zgnilizny, butwień, dreszcz
goni dreszcz i wszędzie rozbrzmiewa cyniczne berek.
Szepczę jak egzorcysta do opętanej rynny, straszy mnie kałuża
odwróconym niebem. Skulony, pęknięty, pusty w środku
brodzę. No dalej, postrasz mnie truchłem, wejdź w szpik,
wykręć. Zdążę ścisnąć pięść, przyłożyć ją do ust, pocałować.
II m. w Turnieju im. Poświatowskiej w Częstochowie (2007)
Małe piwo
Miałem być, lecz wybrałem złą drogę.
Zastała mnie noc, zima, zlodowacenie.
W każdym razie nie ma mnie tam, jestem
pod zielonym parasolem z napisem ech
(l jest nieczytelne). Szyld obiecywał wiele,
a były tam tylko latarki z wątłym światłem,
kubeczki z imieniem (żeby nie zapomnieć).
Czterech zeta szkoda na takie wszystko.
W moim państwie, coraz mniejszej enklawie,
rzeka się ślini zamiast płynąć. Codziennie robię
przypis, przywołuję źródła, lecz jeszcze bardziej
ciąży, czego się nauczyłem. Trzeba to dźwigać i znosić
niejedno. Łatwo powiedzieć przyjdzie świt, wiosna,
ocieplenie, więc mówię. I widzę pierwsze jaskółki,
mgłę widzę, i na niebie klucz. Martw się grudo soli,
gorzkie morze, ja się położę na plecach na tobie.
II m. - Konkursie im. Norwida (2008)
Ucieczka
Pruj cienkie nitki w głąb siebie, Ariadno,
być może to jedyna droga. Upuść krew,
sama zobacz, ma kolor ecru. Przez smak
ołowianej plomby, przez zęby sycz:
utleni się zło. Pod okiem tik, tak
jakby trzepotało zwichnięte skrzydło,
a w uszach ciągle przemień mnie, przemień
- wołanie żab. To bagno, gąbka nasączona
octem. Znajdź klucz, próbuj po pięciolinii,
zrób sobie jakąś mantrę z wikliny, płyń.
Tu nie działa kompas, nie ma gwiazd i drzew.
Tylko twój sweter zmechacony od północy.
I m. w Turnieju o Puchar Wina (2006)
Pod klepsydrą
Chyba dobrze, że zasypiamy i śpimy tygodniami, nie ma nas.
Pada śnieg, spóźnia się autobus, a zamiast brzydkich słów
z ust wydobywa się para. Krucha konstrukcja powstawała długo,
czujcie się jak u siebie, skrzypi pod stopami.
Na drutach ptaki, muzyka z Islandii. Samochody, nie widzę
by się poruszały, wszyscy kierowcy i pasażerowie spięci
pasami, dzieci w fotelikach. Chodzę w tę i z powrotem, z biletem
w ręku, zostawiam śmieszne ślady. Drzewa? Przez chwilę pomyślałem,
że po to są, by trzymać ten puch. Choć wzrok przyzwyczaja się
do wszechobecnego światła, to drogę najlepiej odszukać w pamięci,
nie sugerować się piaskiem sypanym przez sennego dozorcę.
Poruszam ustami uszczypnij mnie, nie używając mrozu.
dodane przez: ds.
|
|