| 
 Droga do miasta zaczyna się rano, na przystanku przy kościele świętej barbary. Po drodze
 są trzy kioski „ruchu”, dwa sklepy spożywcze i w każdym z nich sprzedają
 Świnie. Czasem jestem spóźniony i wtedy właśnie idę wolniej niż kiedykolwiek. Prawie
 w ogóle nie biegnę. Paląc łapczywie pierwszego papierosa. Dopalam na przystanku-
 zapalam drugiego- w połowie wchodzę w rozbudzony tłum.
 
 Tylko mnie sterczą włosy i pot spływa pod brodą. Bilet mam miesięczny, więc nie kasuję.
 Nigdy nie siadam. Jeżdżę na stojąco- nawet w upały- lubię mieć wszystko pod kontrolą.
 Ludzie jakby trochę śmierdzą patrząc na mnie jakbym to ja – jakiś narkoman uśmiecha się
 do mnie, grzeje od rana i wszyscy myślą że jesteśmy razem-więc spojrzeniem odpowiadam:
 ja nie grzeję-tylko tak wyglądam- jak cień— snuję się.
 
 Jestem trochę spóźniony więc włączam walkmana- to podobno przyśpiesza.
 Ludzie już nie patrzą na mnie- mam walkmana więc nie ćpam. Czuję wtedy
 jak zaczynam pachnieć i tworzyć z nimi jedność. Patrzę z pogardą
 w oczy narkomana i ciężko oddycham jego smrodem.
 Pan w garniturze- wygląda poważnie- uśmiecha się, smukła brunetka  porozumiewawczo
 wydyma usta, więc zmieniam kasetę z „aliansów” na czajkowskiego.
 
 
Dodane przez admin 
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
1913 Czytań ·
   |