Niebo pęka w szwach, jak poduszka.
Wylatują z niej białe piórka. Podrygują
wesoło targane podmuchami chłodnego wiatru.
Na obrzeżach miasta słychać szczęk
bram, ujadanie psów, dźwięki odpalanych
silników.
W lokalnych 'drapaczach chmur' powoli
tli się światło małych żarówek.
Wszystko rozmyte, rozbite, zaspane, zasypane.
O tej porze nawet herbata jest nieco słodsza,
a świat ma prędkość pędzącego ślimaka.
Księżycowa waga problemów, pozwala przemierzać to
co niemierzalne.
A Ty Raniuszku przekręcasz się właśnie
na drugi bok, otulony senną porą.
Bezpieczny i nieświadomy, że za kilka godzin,
będę tylko wspomnieniem.
|