Zobaczyć to wszystko - od wilgotnych, krecich kopców
I obrośniętego trawą żelastwa
Po sine krechy połonin z jaśniejszymi
Plamami śniegu.
I nazywać - Dolinkami, Paprocią, Słonnym,
Zawłaszczając odgłosy piły motorowej
O świcie. I strzępy mgły wzdłuż
Ołowianej ściany lasu z płonącymi,
Gdzieniegdzie, cegłą słupami sosen.
Aż niespodziewanie, wysoko wzbiera
To wszystko w ciemny klangor żurawi nadlatujących z południa.
W obfitą, ciężką jak gumofilce, oblepione grudą błota,
Osobność nieobjęcia nurtu, który toczy się zachłanny.
|