Jacek placek na oleju, mama
                               krzyczy, stój złodzieju.
Przyśnił mi się dziadek, ten ze strony ojca,
którego prawie nie pamiętam. W ciemnym
pokoju siedział wyprostowany za stołem.
W mundurze przedwojennego kapitana,
nic nie mówiąc, kiwał na mnie palcem.
Co wieczór, po dwudziestej, wlatuje na werandę
duży czarny chrząszcz i tłucze się ciężkimi
chitynowymi pokrywami o drewno. A później,
gdzieś pod lasem, odzywa się puszczyk.
Nasłuchujemy - przeklęte plemię tragarzy
snów, złodziei znaków. Tak jakby było coś
do odczytania; szum skrzydeł chłodzących
układy scalone komputera, suchy zgrzyt
kredy na szkolnej tablicy.
|