w wątłej samosiejce dom stoi zgarbiony
kiedyś pełen dzieci i lipowej woni
na pagórku pleban na godzinki dzwonił
i w każdą niedzielę gromił je z ambony
dawno już ich nie ma równym rządkiem leżą
na skraju starego leśnego cmentarza
może ich zabrała morowa zaraza
ludzie klechdy snują gdy w fakty nie wierzą
zmogły je udręki zbyt rychłej starości
w kieracie żywot pędzi stukrotnie przyspiesza
jeszcze świata kuglarz kogo chce to wiesza
hart porzucił ducha lękiem się wymościł
niech choć znajdą ulgę za przeklętych bramą
za swe poniżenie nadzieję przegnaną
|