Przez fiord do oczu podpływa i moja rzeka,
osłonowa wlewka z muśnięciem warkoczem bez końca.
Wyłożona na swoim powróśle jak pszenica,
sypnęła zaczynem na pierwsze bochenki i zostałem
przystawiony do niebosiężnych piersi,
aż mnie uniosła, wykrztuszając z siebie jakieś zło.
I tego miejsca, gdzie kiedyś był cmentarz cholerny,
a teraz odstały księżyc, z urzędu wiązał nasz cień.
Prawie do wielokwiatowego dna tej ziemi.
Za dnia brałem na palec ukręcony miód. Odurzał
jej świeżością ale nie miał późniejszego posmaku lizawki
z jej skóry, podchodzącej zagniataną miłością.
I nieoczyszczonej przez pszczoły prowadzące tylko swoją grę.
Dodane przez Grain
dnia 05.09.2019 10:49 ˇ
6 Komentarzy ·
478 Czytań ·
|