Dzień był dosyć chłodny wskazówki zegara
miały cicho zgrzytnąć w południowej porze
pociąg stał na stacji wchodziłem do miasta
z rękami w kieszeniach bez bagażu wspomnień
wolno rosła jesień kościerskie świątynie
były całkiem puste ulicą Kapliczną
wspiąłem się na cmentarz żeby znaleźć krzyże
elżbietanek w miejscu gdzie usypia przyszłość
ciężarne gałęzie skarpa nad dachami
ceglanych kamienic i dwunastokrotne
bicie dzwonów z wieży roztrwoniona pamięć
złoża mokrych liści po północnej stronie
jacyś ludzie w blasku stalowego nieba
z popielatych żuków wyciągnięte wieńce
chryzantemy znicze i błotnista ziemia
to co raz się stało będzie wracać wiecznie
idąc obok poczty czułem w głowie zamęt
dzwony już ucichły ale chód wciąż wzrastał
na rogatce rynku majaczyły bramy
i kopuły wieżyc w ołowianych pasmach
przyjął mnie olbrzymi kościół Świętej Trójcy
wraz z połyskiem ławek i z drogą krzyżową
pośród ornamentów przed ołtarzem głównym
dwie potężne nawy rozmawiały z sobą
Bacha grał bez końca młody organista
fugi i preludia rozbijały okna
wszystko było dźwiękiem tylko jeden milczał
grzesznik który nie mógł dobyć z siebie słowa
będę chwalił Pana pięcioma zmysłami
każdym splotem wersów z niedomkniętych ust
będę nosił ciało aż ze mnie zostanie
garść lekkiego prochu przemieniona w kurz
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
724 Czytań ·
|