Mnogością pomnożenia przemożny
iloczynem potęgi stworzony
świat swój w garści zamknąwszy
jak wróbla
Harfiarz wyrusza, nieskończona wędrówka
...Głos strun przemyka
drżąc pieśnią istnienia
jak światło zwęglone
z jasności strumienia...
I zda się
to Tu właśnie odnajdzie
nóg zmęczenia przyczynę
wśród listowia
olbrzymów milczenia,
wśród smutku modlitw
skalnego skamielenia...
Tak jakby łzy mogły
przywrócić dni minionych
byt spokojny, sercu sen
snem swym nieumęczony,
Tak jakby słowa były
dni przeszłych
jedynym przypomnieniem...
Harfiarz gra
choć grać nieuczony,
a w szczytach wibrują
ręce jego,
uszy jego,
usta jego,
serce jego,
oczy jego
przepastne niewiedzą.
A tymczasem
kwiaty w czerwieni zachodu
skąpane,
okryte muślinowym woalem
do wschodniego wdowieństwa
układają głowy swe
wspaniałe przepychem
wśród monumentu dostojeństwa,
Mgła - bladonoga pani
powoli z chmur schodzi
w podniebnej auli
czas trwoniących,
Mgła - bladonoga pani
powoli z rzek ocieka
srebrnonurzysto falistych,
Mgła - bladonoga pani
gęstą suknią okrywa
to Tu
które też mogło tu nie być
wśród monumentu dostojeństwa.
Harfiarz płacze
a łzy zamiast spadać
lecą wraz ze zdziwionym
w pędzie Boreaszem.
"Harfiarzu już nie płacz
przyjdzie czas
zakończenie znajdzie Twa męka
wieczne nic nie jest
nawet klęska"
tak mu ptak mówił
z piór podobny do orła
z głosu do jastrzębia;
kim był?
ptakiem?... pragnieniem?... przepowiednią?
a może dawno zapomnianą przysięgą?
Odleciał
z piór podobny do orła
z głosu do jastrzębia.
A gdzieś tam echo przebudzone
wielokrotne swą wielokrotnością
nieświadome swego trwania
dało świadectwo ciągłego przeistaczania
gdy tak litera po literze
znikały
wśród sfer litego kamienia.
Mnogością pomnożenia przemożny
iloczynem potęgi stworzony
świat swój w garści zamknąwszy
jak wróbla
Harfiarz wyrusza, nieskończona wędrówka
...Głos strun przemyka
drżąc pieśnią istnienia
jak światło zwęglone
z jasności strumienia...
I zda się
to Tu właśnie odnajdzie
nóg zmęczenia przyczynę
wśród listowia
olbrzymów milczenia,
wśród smutku modlitw
skalnego skamielenia...
Tak jakby łzy mogły
przywrócić dni minionych
byt spokojny, sercu sen
snem swym nieumęczony,
Tak jakby słowa były
dni przeszłych
jedynym - przypomnieniem...
Harfiarz gra
choć grać nieuczony,
a w szczytach wibrują
ręce jego,
uszy jego,
usta jego,
serce jego,
oczy jego
przepastne niewiedzą.
A tymczasem
kwiaty w czerwieni zachodu
skąpane,
okryte muślinowym woalem
do wschodniego wdowieństwa
układają głowy swe
wspaniałe przepychem
wśród monumentu dostojeństwa,
Mgła - bladonoga pani
powoli z chmur schodzi
w podniebnej auli
czas trwoniących,
Mgła - bladonoga pani
powoli z rzek ocieka
srebrnonurzysto falistych,
Mgła - bladonoga pani
gęstą suknią okrywa
to Tu
które też mogło tu nie być
wśród monumentu dostojeństwa.
Harfiarz płacze
a łzy zamiast spadać
lecą wraz ze zdziwionym
w pędzie Boreaszem.
"Harfiarzu już nie płacz
przyjdzie czas
zakończenie znajdzie Twa męka
wieczne nic nie jest
nawet klęska"
tak mu ptak mówił
z piór podobny do orła
z głosu do jastrzębia;
kim był?
ptakiem?... pragnieniem?... przepowiednią?
a może dawno zapomnianą przysięgą?
Odleciał
z piór podobny do orła
z głosu do jastrzębia.
A gdzieś tam echo przebudzone
wielokrotne swą wielokrotnością
nieświadome swego trwania
dało świadectwo ciągłego przeistaczania
gdy tak litera po literze
znikały
wśród sfer litego kamienia.
Dodane przez Wierszopis
dnia 21.12.2008 23:21 ˇ
5 Komentarzy ·
403 Czytań ·
|