 |
Cztery Kamienice
Odziedziczyłem, może tylko przepowiednię tej ksywki.
Brygadzista miał facjatę z ogromnym organem powonienia,
w kolorystyce z bukietu win owocowych.
Jeszcze wyłapujący z wierzb wiciowych i krzacztwa
konwekcyjną chwytność pary, w przypileniu nienasyconej.
Byłem najmłodszy, poręczny jak przeliczeniowe pół metra:
na długość różowej elektrody z rutylową otuliną
i pudelka zapałek. W zastępstwie czytałem kłady konstrukcji,
bez miarki ciągnąc robotę w cieniu chłodni kominowych,
z ignorancją dla zainteresowanych ślicznot,
bezpośrednich wymienników ciepła.
I nieświadomy kondensacji uczuć pięknej operatorki bloku,
gotowej za dotykiem, być ze mną z pełną znamionową mocą.
I dogadzać po próbie wodnej, przez lata z dwudziestym stopniem zasilania,
po wieczornym odśnieżaniu telewizora.
Mógłem łapać deszczówkę i w jej ogrodzie, pewnie z jakim innym,
poromansowym, odnawialnym żalem.
Orczyca
Mam z ciebie tylko to, kiedy bywałaś niczyją,
prawie rozkiełznana z pierwszej, przedwczesnej szadzi.
Bez omijaków, bronowania po czyjejś krwi
i obawy przed porównaniami.
Doposażyłem się wystarczającą ilością wabików,
żeby ponieść jakiś kłąb zaprzężony do płotu rozhuśtanego
naduczynnością tarcicy albo innej stolarki użytkowej.
Zagnieździłem się przy niej, naciekającej na żądanie,
dobrze ułożonej, do pociągnięć z kosmyczkami włosów.
Kiedyś nawet oblepiony przez palce,
urabiające ciasto na wiśniowy przekładaniec.
Może wtedy, po wejściu powiedziałem.
- niebo w gębie.
W napoczętym, uczciwym wnętrzu,
kiedy i mnie się wydaje,
że ma już mniej do upilnowania.
Lady Godiva
Byłem ładniejszy, żywy do nakładania na mniej widoczną, rozpychającą się w nich kobiecość.
Fantazją pocierającą wykluwający się niepokój niezaspokojonego żródła ciekawości.
Kilka lat później, bardziej opatrzony księżyc upilnował dwie niewinności w krzakach.
Zachował jej, może dla jednorożca albo kogoś innego. Z bliskości twarzy.
Kiedyś matka piorąc po zabawie moją koszulę oceniła że się już tarzam.
Było mi wstyd i żal, że się tylko upiłem. Zawsze podchodzi do gardła,
jej pierwsze miłosierdzie, poza równą kolejką dla wszystkich.
Była wycięta na dwa palce. Pod figami nadterminowy rekrut, gotowy do przysięgi
na wilgoć uświęconą. Energicznie uniosłem rękę, już wtedy dobrą do tytułów,
i powiedziałem Mein Führer. Parsknęliśmy śmiechem, jak później - jednocześnie.
Nie wiedziałem, że aż tak potrzebowałem i wnuczki. Pierwsza.
Już wymiata dla mnie z podłogi nielotny przeciąg między biegunami.
Zdarzenia w ruchu planet i termostat
W tym kosmosie zaliczałem dublety: Mars na garści, Wenus na przewracanki,
Kiedyś i w samo południe, tuż po wschodzie słońca z nadruku na figach.
Pod domowy pemikan z serc na czarną godzinę.
Ja nie uprawiam rymowanej Asnycerki, struganiny z płodnymi sylabami.
Pierwowzór tekstu został zatrzymany na dwadzieścia cztery przez nadobny odsiew.
Akurat na wysokości jakiegoś znaku diaktrycznego, przy tłumaczeniu,
że nie dałem się złapać na żelazko, z wkładem trzymającej ciepło kobiety.
Doszła także nocna autopsja dokonana przez Yale.
To córka Ewy, na gigancie z młodej piersi.
Prawie rozczłonkowana na klatce ze schodami do nieba i piwnicy.
Multiwydumki
Gdyby Lennon od kolii serc nanizanych na westchnienia ze swojej ścieżki dźwiękowej drenował kasę z zapchanych syfonów.
A Ono swoją trzepała z prześcieradeł Domu Pomocy Nielirycznej,
może Chapman byłby powiązany ze śmiercią innego imagitatora.
Niepoprawny mam zastrzeżenia co do przesadnego pobobkowania pewnych istnień, kryształkowania i złotoustej posypki z niewyzerowaną próbą słowotoku.
Jestem uzależniony od stołowania w domu i niezamawianych u Chińczyka
ryżowych ciasteczek z wróżbą. Niebuszujący w destylatach,
nie potrafię nikomu pomóc, nawet swoim bliskim.
To się nie może udać z wrodzonym astygmatyzmem, skoro w ostatniej kropce,
po literach prawa pozostaje wybór: między przedawnieniem a Santa Subito.
Lirykaony - protest song potrójny
Wiersz potwierdza teorię
naczelnego szamana Athabaskanów,
według której kura ma
jednego chromosoma mniej od squaw.
Dlatego chodzi i sra po podwórku.
W maju mogłyby mieć jeszcze lepszą
transmisję miłości, Ale nie wychylają się
poza słowa. Choćby komplementowana Mania,
która nie będzie ślimaczyć swojej
bałamutki dla żadnego pijaka.
A ja na deptaku w poerotycznych repasażach.
Na spławiających biodrach mniej rozedrgane,
niezbyt przeciwsłoneczne tkaniny.
Szpilki wbijają się w sandałowca.
I jeszcze stampede świętych krowerów.
Hej kolęda, kolęda
Róża ma już jedenaście miesięcy.
W Dniu Dziadka przyjedzie ze swoim charakterkiem
na pierwszy dziewczyński shopping
i przesuwanie zawartości naszych półek.
Dolnych i w podsufitce.
Pod wieczór, jak co roku będzie ksiądz.
Nazajutrz powinienem pościągać ozdoby
i bez skojarzeń przebrać choinkę
na dłużej, w małą czarną.
Przedział dla niepalących
Krajobraz przeciąga się w oknie.
Już się chowa, w tych dłuższych, zbiorowych dołach.
Może niezadbane dłonie, jak Kubanek, potrafią
i na cellulicie dokręcić dla jakieś podymne, po zmiotce.
Miał mnie taki wrzutową, za niedzielną tacę,
przy okazji doskonalenia w podgrupie jakiejś pozycji
i metod symbiozy. Dla uproszczenia, z piwną goryczką.
Dodane przez Grain
dnia 24.01.2019 23:13 ˇ
12 Komentarzy ·
712 Czytań ·
|
 |