Widziałem go dawno, zza wzgórza zerkał,
ja w spokoju żyłem on innych więc nękał.
Myślę, marzenia swe spełnię, silniejszy się stałem,
bo ogień miłości w końcu poznałem.
Przyszła ta chwila, euforii ekstrema,
on rzucił się na mnie, parszywa szlema.
Skoczył do gardła, wywrócić próbuje,
a oddech jego straszny w nozdrzach już czuje.
Pazury ma długie jak araukurii igły,
rozerwać mnie chce, ten demon przebrzydły.
Pomocy potrzebuje, on serca chce sięgać,
czuję się słaby, próbuje uciekać.
Lecz on przybija mnie mocno do góry urwiska,
i ślina mu gęsta cieknie z pyska.
I mówi mi wprost, to uniesienia dar,
powiedz co widzisz, co to za czar?
On wie przecież, to nie magia, to choroba, udręka
lecz on ciągle ognistymi oczyma na mnie zerka.
Ja widzę więcej odpowiadam, by cel mój osiągnąć miejsce zmienić muszę,
i w chwili tej krótkiej ustały katusze.
Zobaczyłem strach w oczach jego, zniszczyłem mu ego,
on przecież nigdy nie wybaczy mi tego.
Prosi, nie odchodź, oni cię kochają,
patrząc na nich myślę, się przekonają.
Moment wykorzystam, odrzucę go gorzko,
ku wolności ruszę, poczuję się bosko.
Uwolniłem się w końcu z radości bezmiaru,
by wrócić silniejszy do mojego wymiaru.
Dodane przez DOminanta
dnia 18.09.2023 10:24 ˇ
1 Komentarzy ·
270 Czytań ·
|