|
Nawigacja |
|
|
Wątki na Forum |
|
|
Ostatnio dodane Wiersze |
|
|
|
Karol Maliszewski - Wobec umarłych, wobec siebie - recenzja tomu "Bilet na wodolot" Ireny Wyczółkowskiej |
|
|
Względność bycia, umowność granic między życiem i śmiercią – najpierw te wątki wyłuskałem z nowych wierszy Ireny Wyczółkowskiej. Brzmi to może naiwnie, lecz tylko w zdroworozsądkowym ujęciu. Dla poety oddanego sprawie słowa bujającego między czymś a niczym, to kwestia nadzwyczaj ważna i podstawowa: nie być śmierci pewnym w taki sposób, w jaki powszechnie przyjmuje się ją do wiadomości. Zresztą to samo dotyczy życia. Wiadomości o życiu wtedy odbieramy jako prawdziwe, gdy spotkały nas osobiście, gdy dotknęły. Opowieści o losach innych, o cudzych przypadkach bierzemy, owszem, do siebie, jednak z poczuciem istnienia cudzysłowu.
Wyczółkowska usiłowała pochwycić naszą chybotliwość i staranie, by chybotliwości sprostać. Staranie wiąże się ściśle z zaklinaniem, snuciem opowieści, zapamiętywaniem. A poezja jawi się jako wyjątkowa część tych starań i walki, jako być może jedyna sensowna broń. Wiem, że krucha tak samo, jak ręka nią władająca. Ale przecież znajdujemy się w królestwie kruchości. Żadne inne nie było nam dane. Mówi się tu cichym, melodyjnym głosem, posługuje obrazami, powtarza się niektóre frazy jak magiczne zaklęcia. Nie wiem, dlaczego miałem skojarzenia z językiem elfów. Może to miało coś wspólnego z klimatem intymności. Delikatność i kruchość jako cechy mówienia do otaczających bohaterkę postaci. A duchy w tej poezji są równie wyraziste, co wciąż żyjący ludzie. Właściwie nie ma żadnej różnicy. „Królestwo kruchości” Wyczółkowskiej jest takie, jakie jest, bo rządzą nim prawa miłości i czułości. To jest w istocie królestwo ducha. Poetka nie dopuszcza do głosu śmierci jako gnicia i rozkładu. W jej opowieści jest ona niegroźną przypadłością deformującą ciała, a nie mającą wpływu na stan ducha. A więc czymś bytującym naprawdę jest duchowość, której wymowną częścią bywa nieraz człowieczeństwo.
Człowieczeństwo człowieczeństwem, tutaj najważniejszy jest zamknięty krąg bliskich sobie ludzi. Chociaż wiem, że w „zabliźnionej kropli” pojedynczego liryku odbija się człowieczeństwo jako takie i ludzka kondycja, to wydaje mi się, że prezentowany tu gest poetycki dotyczy nielicznych. Podobnie wrażliwych i otwartych na sprawy ducha. Równie delikatnych i subtelnych. Czule rozmawiających ze swoimi umarłymi. Poddających się niespodziewanej magii wysyłanych ku nam znaków.
Wiersz otwarty, o którym mówi się w pierwszym utworze tomiku, jest otwarty na znaki transcendencji, wiecznie tych znaków wypatruje. Opowiadając o zwykłej codziennej krzątaninie, zerka w stronę perspektywy otwierającej na nieskończoność. Według poetki wiersz otwarty to taki, który otwiera czytelnika na pogłębione przeczucie i utożsamienie, i jednocześnie w tym olśnieniu-zrozumieniu czytelnika zamyka. Dobry wiersz zostawia trwały ślad w pamięci, „na zawsze zatrzymując w swym wnętrzu”. Najwięcej tropów wiodących w stronę rozumienia ludzkiego losu wiąże się z rozpamiętywaniem. Człowiek, który zapomina, niewiele rozumie z historii własnej i wspólnej. Dla Wyczółkowskiej ważny jest najmniejszy ślad: nadesłana z Ameryki fotografia wpływa na wspominanie ojca, koryguje je na zawsze. Archeologia wspomnień zaczyna udzielać się snom. Bohaterce często śni się matka, wpływając swą oniryczną obecnością na przypadki życia rozgrywającego się tu i teraz. I właściwie nie chodzi o opłakiwanie matki, ojca czy męża. Irena Wyczółkowska nie pisze trenów. Jeśli byłyby pisane, musiałyby objąć wszystko, przede wszystkim życie. Trudno te wiersze nazwać elegiami. Melancholię tak pięknie zwalcza się humorem. Po prostu umarli nadal są, traktuje się ich pojawianie i monologi bardzo poważnie. A przede wszystkim naturalnie. Ta naturalność mówienia o śmierci uniemożliwia pisanie trenów i elegii. Gatunki te potrzebują stosownej retoryki. Ta jest Wyczółkowskiej obca. Ciepła, ironiczna naturalność wyróżnia tę wysublimowaną poezję, zakreśla jej odrębność.
Naturalność to jedno, a czystość drugie. Rzecz nie w czystości rysunku, choć to nie od rzeczy – widzieć piórkiem kreślone sytuacje, zanurzone w eterze wspomnień i czystej wodzie teraźniejszych zdarzeń. Chodzi mi o czystość formy na wyższym poziomie. Opolska poetka nie rozdrabnia się, nie rozprasza, pozostając w zamkniętym kręgu kilku tematów podstawowych. Nie pisze o wszystkim. Ta czystość, o której myślę, polega na tym, że „wszystko” samo się tu zgłasza po kilka czystych, prostych słów. Umieranie, odchodzenie, pamiętanie, świadczenie, staranie. Uśmiech na przekór przenikającej samotności. Dzielność w starogreckim znaczeniu słowa, dzielność ludzka i kobieca, heroizm wiecznej wdowy. I nawet nie dziwi, że naturalność i czystość znalazły sobie dopełnienie (i wytchnienie) w klasyczności. Ta klasyczność jest z jednej strony wiernością harmonii, konsekwencją w kreowaniu klarownego decorum, zaś z drugiej wyrasta z naturalności oczywistych aluzji pod adresem greckiej mitologii. Dobitniej można opowiedzieć o samotności, przywołując samotność Penelopy. Bardziej przekonuje opis narastających wokół bohaterki ciemności, jeśli wyśledzimy w niej oczy schodzącego coraz głębiej Orfeusza. Któż lepiej powie coś o szukaniu i gubieniu, jak nie „budząca się w brudnym motelu” Ariadna?
Podróżująca po współczesnej Grecji bohaterka szuka śladów niegdysiejszej wielkości, wcielonego mitu. Słyszymy: „Ona jest, musi być, próbuję rejestrować znaki, / dowody istnienia, nawet najdrobniejsze.” Ciekawe, że drugą scenerią tych wierszy (obok ciemnych pejzaży domowych) jest słoneczna przestrzeń Hellady. Widzimy rozsiane greckie wysepki. Widzimy morze. W tych wierszach morze widzi również nas. Jest żywą, pulsującą substancją wypełnioną duchem i duchami. Jest symbolem zagadki, którą rozwiązuje się całe życie, a nawet dłużej. Morze skojarzono tu z nieodgadnionym, transcendentnym, tylko na chwilę przyszpilonym czymś namacalnym i konkretnym, właśnie tytułowym „biletem na wodolot”. Zwróćmy uwagę, że w gruncie rzeczy bohaterkę to przeniknięcie na drugą stronę, błyskawiczne przebycie wodnej przestrzeni i dotarcie do następnej wyspy omija. Szansa tego typu zaledwie zamajaczyła jak niejasna obietnica. Skąd w pożyczonej książce znalazł się bilet na wodolot? Kto go tam włożył? Przypadek? „Ale może inaczej: czary materializacji – / odpowiedź łaskawie usposobionej Euterpe / na te wszystkie głupie pytania, czym jest, i po co, poezja.”
Po przeczytaniu tego tomiku ośmielam się odpowiedzieć na pytanie, po co jest poezja. Żeby poczuć wspólnotę i zadomowić się na tej ziemi. Wspólnotę? Umierających i umarłych, idących jedna drogą w stronę sensu. Mimo wszystko sensu. Zadomowić się? W śmierci, w jasnym, koniecznym świetle. Bez rozdzierania szat. Tak spokojnie, że aż dostojnie. Jak w wierszach Ireny Wyczółkowskiej.
Irena Wyczólkowska, Bilet na wodolot, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Wrocław 2010.
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
|
Pajacyk |
|
|
Logowanie |
|
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|
|
|
|
|
Aktualności |
|
|
Użytkownicy |
|
|
Gości Online: 12
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanych Użytkowników: 6 439
Nieaktywowani Użytkownicy: 0
Najnowszy Użytkownik: chimi
|
|
|
|
|
|