tęczowy pociąg pustych krzeseł
sunie iskrząc wesoło przez tunele stalówek
lasy głęboko brzmiące pudeł gitarowych
monumentalne rękopisami wyścielone polany
białą jak zmierzch rozdarty brzytwą Słońca lokomotywę niesie
świst latawców pogodnych dni
jednorożców upierzonych świta
boskim torom rozbiegają się skały
zmieniają treść swą rzeki
wszelkie stworzenie wybiega naprzeciw
przecierając oczy palącej niewiary
w ostatnim tomiku ziemskiej wędrówki
giblartalczyk lądów zielonych
przyodzian w dżins z marzeń i wiatru koszulę
z gitarą duszą na ramieniu - swym wilkiem
po kres ostatecznej rozprawy ze światem wyrusza
rozwichrzone myśli na głowie czesze wiatr
kolorowy szal podniebnych wizji patuli dźwięczną szyję
nucącą w uchylone okno językiem gołębi
krusząc gitarą i piórem ziarenka chleba
tęczowa smuga opadła pośrodku lasu nieprzebytego
ludzi drzewców ludzi kłód ludzi stalowych
przytwierdzonych pętami niedyskutowalnymi
horyzont nieogarnięty przycinając chirurgicznie
drzewni ludzie widząc prawdziwą wolność wyrwali korzenie
ainurską pieśnią Wielkiej Muzyki bard natury zarysował
miasta gęstych wież rubinowych i zamków tysiąca skarbów
przeradzające się w jeszcze droższy piasek
widząc kruchość doczesności władcy materii przetarli oczy
w stolicy labiryntów gwizd lokomotywy zwołał ludzi cieni
do zaginionych w pracy gęstych zwojach
korytarzach dzikch tłocznych egzystencyjek
zapukała dziewicza świeżość wiatru natury
dotykając pierwotnej siły zatęchli rozwarli okna na Słońce
biegła też za pociągiem kobieta rzewnie brocząc smutki
prowadziła do źródeł drzewa życia jej umierającego domu
na wystawione łzawiące dłonie otrzymała bezcenność
jedną niemą rękę chwyciła inna ochocza
następna ujęła czule następną a świat zapłonął w uścisku
ojciec chrzestny afirmacji natury z duchem gości
nieokreślone stacje odbić cudnych manowców łechcących źródło
i kreśli co promyk Słońca i łzę nocy
pocztówki najcudniejszych póz kochanki swej zielonej
a słodki pokarm istoty życia trubadura nieposkromionego
orły złote roznoszą poza nieistniejącymi barierami horyzontów
kometa białogłowa niestworzonej iluminacji ogon
nurza się harmonijnie niebiańską lekkością
w lipcowych jeziorach kujawskiego złota
nad nie brooklyńskimi mostami ku Polanie
ostatni werset podanie ręki siłom i prawom podsłonecznym
hamuje niezmordowaną białą lokomotywę
pośrodku Polany gdzie przestworza pieszczą się z ziemią
ukochane manowce
nagie aniołki chwytają wędrowca za połatane szaty
prowadząc go półksiężycami do znajomej niebiańskiej chaty
Księżyc wdrapał się na firmament i objął czule Słońce
gwiazdy zapaliły swe gromnice migocąc z zachwytu
drzewce stare zdjęły korony i złożyły u jego stóp
kwiaty wybuchły esencją barw wartości
wiatr co los pogania zstąpił na ziemię i zawył głucho
powietrze z chlipem zamarło i z nieba spadły złote łzy
języki mieczy aniołów odbijały się od gitary
latawce zawirowały aureolą nad jego skronią
jednorożce przyklękły dumnie na kolana
niebo przyprószyło się bielą skrzydeł serafinów
i chórów przeboskich eskort
cały las zielony i wszelkie stworzenie wybiegło
na małej polanie w centrum wszechświata
ściskając kurczowo swe słowa wszedł w progi szlachetne
gdzie Potęgowa swe dni kreśliła samotnie
gdzie niegdyś sam Bóg w nieziemskiej koronie
jedzenie pakował do torby złotoustego posłańca
i przez Franciszka rozprawy z nim długie toczył
za progiem stara Potęgowa umiłowanie ciepłoty
wtuliła się w czułe strofy jej poznane części Płomienia
złączone lustra duszy postawiły łzę pieczęci w dzienniku
ostatecznej rozprawy ze światem ręką niezachwianą trzymanym
Bruno i Witek i cała ostoi młodości gromada
jęła rzucać mokre uśmiechy rąk na ramieniu
wir ostatniej ziemskiej celebracji wypełnił sekundy do świtu
wynosząc na piedestał wizerunki języka i serca
radosny z galopem ledwo osiodłanym w oku
objął uściskiem ust całe snem spowite stworzenie przyjazne
zarzucił sakwę na ramę i wszedł na marmurowy bruk peronu
niezrymowane kroki wypełniły proroctwo duszy
do wyludnionych wygaszonych wrót nieba
by wejść w pierwszy rozdział pozawskazówkowej drogi
złota korona nieba po wiatr nasz wytłoczona:
Do zobaczenia w Niebieskiej Tancbudzie
komuś nieśmiały promień pieszcząc uszy zanucił
przez myśli ospałe niejasne gdy gwiazdy dogasały cicho
stukot nut między szeptami białej lokomotywy
pociąg mego życia odjechał
daleko w krajobraz nieznany
pozostał po nim peron
wybielone ściany
Dodane przez nevrar
dnia 22.06.2008 19:47 ˇ
3 Komentarzy ·
424 Czytań ·
|